Nie odkryję Ameryki pisząc, że osiągnięcie sukcesu w Formule 1 nie jest łatwą sprawą. Można wydać fortunę na zespół tak jak na przykład Toyota i nawet nie sięgnąć po zwycięstwo, można ściągnąć jednego z najlepszych kierowców w stawce, tak jak Ferrari, angażując Fernando Alonso, żeby potem nie wywalczyć choćby jednego tytułu mistrzowskiego. Niemniej jednak z perspektywy czasu można wskazać kilka rażących błędów, które doprowadziły do porażki.
My jako Polacy bardzo osobiście traktujemy upadek zespołu Williams Racing. Marzyliśmy o powrocie Roberta Kubicy do Formuły 1, ale nikt z nas nie chciał, żeby krakowianin przez cały sezon meldował się na ostatnich miejscach i nie miał szans, chociażby na walkę z przedostatnim zespołem w stawce.
Żartobliwie na różnych forach pisze się, że to wszystko przez „Kler” - aktualną szefową ekipy i jednocześnie córkę założyciela ekipy Williams Racing - Claire. To jej przypisuje się winę za to, że ekipa z Grove stała się czerwoną latarnią Formuły 1. Czy jednak słusznie?
Najpierw cofnijmy się jednak trochę w czasie. Na początku stulecia, gdy Williamsem jeszcze rządziła „stara gwardia” można było odnieść wrażenie, że zatrzymali się w latach 90-tych. Nie zauważyli postępu technologicznego. Była to cena tragedii z 1 maja 1994. Ayrton Senna zginął w bolidzie ekipy z Grove. Pęknięcie w kolumnie kierowniczej sprawiło, że jego maszyna w zakręcie Tamburello wjechała prosto w barierę. Dużą część winy za to spadła na Adriana Neweya. Brytyjczyk w 1996 roku chciał objąć stanowisko dyrektora technicznego, ale został zablokowany przez Patricka Heada. Zdając sobie sprawę z tego, że atmosfera stała się zbyt napięta, odszedł do McLarena.
Po fatalnych latach 1998-1999, niczym zbawienie przyszła współpraca z BMW. Duże pieniądze i wymagania. Celem miało być wywalczenie tytułu, jednak jak wiemy z kart historii, nie udało się tego zrealizować. Patrick Head zdołał z pomocą dużych pieniędzy uzupełnić gigantyczną lukę w pionie technicznym po Adrianie Neweyu, zatrudniając Antonia Terzi z Ferrari oraz Gavina Fishera. Tworzono fantastyczne, rewolucyjne konstrukcje. Problem jednak leżał w komunikacji. Mark Webber, który reprezentował ekipę w sezonie 2005, później w swojej autobiografii napisał, że za wszelkie niepowodzenia wina spadała na kierowców. Gdy czas okrążenia był za słaby, to Patrick Head miał mówić, że odpowiedzialność za to ponoszą zawodnicy.
Brytyjczyk najpewniej zapomniał, że to kierowcy zakładają kask i prowadzą bolid, nie tylko ścisła nauka, ale również oni na podstawie swoich odczuć mogą wiele podpowiedzieć. Zawsze najłatwiej jest właśnie na nich przenieść całą winę. Dobre zarządzanie polega na dialogu, komunikacji. Bez tego nawet zespół składający się z największych talentów nic nie zdziała. Dlatego właśnie moim zdaniem projekt pod tytułem BMW Williams nie wypalił. Być może pomimo tego osiągnęliby sukces, gdyby w tamtym okresie Ferrari nie było tak dobre…
Po zakończeniu współpracy z niemieckim koncernem ekipa ta zaliczyła poważny spadek. Williams przestał stanowić czołówkę Formuły 1 i zaczął raczej zbliżać się do końca stawki. Z roku na rok było coraz gorzej.
O ile w dziale technicznym od czasu do czasu dało się zauważyć dobrze wykonaną robotę, to jednak strategiczne decyzje były po prostu katastrofalne. Przesiadka na silniki Coswortha w sezonie 2010, przeinwestowane w nieskuteczną technologię KERS opartą o kole zamachowym - to były chyba najbardziej oczywiste grzechy ówczesnej kadry zarządzającej Williamsem, które zepchnęły tę ekipę w przepaść.
Jeśli ktoś chciałby przypisać odpowiedzialność do określonych osób, to ekipą wtedy jeszcze rządził Frank Williams, pion techniczny w swojej opiece miał Sam Michael (przynajmniej w teorii, bo w zespole nadal był współzałożyciel ekipy – Patrick Head).
Budżet się kurczył, jak większość zespołów z drugiej części stawki, Williams także musiał pogodzić się z zatrudnianiem tak zwanych „pay driverów”, co tylko pogłębiało kryzys i frustrację. W 2013 roku ster w ekipie z Grove przejęła córka Franka Williamsa – Claire. Trzeba przyznać, że trafiła na bardzo dobry okres.
Williams w sezonie 2014 powrócił do czołówki Formuły 1. Wszyscy pamiętają, że wtedy nastąpiła rewolucja silnikowa. Formuła 1 przesiadła się z wolnossących V8 na hybrydowe V6 turbo. Mercedes spośród wszystkich dostawców jednostek napędowych najlepiej odrobił lekcję i korzystały z tego klienckie ekipy, w tym Williams. Trzeba zaznaczyć, że ekipa z Grove dostosowała swoje podwozie naprawdę dobrze, niewiele gorzej od ekipy fabrycznej i dlatego w wielu rundach była drugą siłą w stawce.
Tutaj chciałbym poświęcić chwilę osobie, która nie mam wątpliwości co do tego, że stoi za tak dobrymi decyzjami, jak przesiadka na silniki Mercedesa – dyrektor techniczny tej ekipy w latach 2013-2016 - Pat Symonds. 66-latek potrafił dopilnować podwładnych, żeby dobrze zestroili silnik z resztą bolidu, także aby Williams miał najszybsze pit stopy w całej alei serwisowej. Po prostu wyciągnął pełen potencjał z tej ekipy.
Czasem przecież się zdarzało, że Williams nawet zawalczył z Mercedesem. Oczywiście kaliber dwóch ekip był skrajnie różny i trudno było konkurować ze „Srebrnymi Strzałami”, ale należy docenić to, że wykorzystali potknięcia takie jak na przykład problemy ze startem na Silverstone w 2015 roku.
Po zmianie na stanowisku dyrektora technicznego Williams rozpoczął bardzo szybką i bolesną podróż w dół stawki Formuły 1. Zdecydowano Pata Symondsa zastąpić Paddym Lowe. Od tego momentu wszystko tak jakby się zatrzymało w ekipie z Grove. Mijały lata, a bolid wyglądał niemal identycznie. To samo było z czasami okrążeń. Gdy inne zespoły były szybsze z roku na rok, Williams pozostawał w tym samym miejscu. Na nawet pierwsze symptomy jakichkolwiek problemów były dyrektor techniczny Mercedesa w ogóle nie reagował, tak jakby ich nie dostrzegał.
Problemy z nieprzewidywalnym zachowaniem bolidu w zakrętach kierowcy Williamsa zgłaszali już w sezonie 2017. Nie zostało to rozwiązane przez dwa lata, gdy już jednak rywale zrobili taki postęp, że nie było już nawet o czym mówić. Stąd trudno się dziwić frustracji Roberta Kubicy po zakończonych kolejnych weekendach Grand Prix w 2019 roku. Po pewnym czasie z pewnością zdał sobie sprawę z tego, że zgłasza uwagi po prostu do ściany i cokolwiek by nie zrobił, to i tak nie wpłynie na rzeczywistość.
Apogeum wszystkiego były przygotowania do sezonu 2019. Nie znam szczegółów, ale z naszej perspektywy wyglądało to tak, jakby ktoś o czymś zapomniał, nie dopilnował i potem niczym student na dzień przed sesją zarywał nockę, żeby móc chociaż jeden egzamin zaliczyć. Jakimś cudem przygotowano jeden bolid na końcówkę testów, a potem drugi na GP Australii. Reszta jest już tylko historią, którą najlepiej byłoby zapomnieć.
Jak to mawiają w Formule 1, jeśli się nie rozwijasz, to tak naprawdę się cofasz, bo pozostali robią postępy i się od ciebie oddalają. To właśnie stało się z Williamsem. Wystarczyły trzy lata, żeby ekipa z czołówki spadła w otchłań końca stawki. Oby ekipa z Grove się podniosła z kolan i wyciągnęła wnioski na dłuższą przyszłość.
- Image: © Williams F1