Grand Prix Arabii Saudyjskiej w cieniu wojny domowej

Choć sportowe emocje rozgrzały kibiców Formuły 1 podczas GP Arabii Saudyjskiej, tak wyścig odbywał się w cieniu zagrożenia, jakie wywołały pociski zdetonowane nieopodal toru.
Wojny są wśród nas
Jeszcze w styczniu 2020 roku Europejczycy wiedli spokojne życie, nie spodziewając się, że coś może nagle się zmienić. Wtedy jednak nastała pandemia koronawirusa, która sparaliżowała nie tylko Europę, ale cały świat. Osłabiła gospodarki i pokazała, że wszystko, co się ma, można w każdej chwili stracić. Mimo to ludzie w miarę szybko nauczyli się, jak mają funkcjonować w nowej sytuacji.
Pod koniec 2021 roku pandemia wciąż trwała, ale można było spoglądać w przyszło z nadzieją na lepsze jutro. Czuć było, że powoli będziemy wracać do szeroko pojętej normalności. Świat jednak znów zadrżał 24 lutego, kiedy to rozpoczęła się wojna w Ukrainie. Mało kto się spodziewał, że w XXI wieku, w państwie demokratycznym, może dojść do takiej sytuacji, kiedy to agresor – Rosja – z siłą atakuje inny kraj.
Świat ponownie się zjednoczył, szczególnie widząc dramatyczne nagrania i zdjęcia z napaści na cywili, na mordowanie bezbronnych dzieci i kobiet. Wojna znów wkroczyła na teren Europy, a w oczach jej mieszkańców znów zagościł strach i niepokój. W obliczu takiego zagrożenia doszło jednak do zjednoczenia i pomocy pokrzywdzonej Ukrainie.
Niestety, wojna na terenie tego europejskiego kraju nie jest jedynym trwającym militarnym konfliktem. Na świecie jest ich znacznie więcej, lecz są one znacznie mniej nagłośnione w medialnym przekazie. Jedną z takich wojen jest wojna domowa w Jemenie tocząca się od 2015 roku. Zaangażowane w nią są również takie państwa, jak Katar, Zjednoczone Emiraty Arabskie czy Arabia Saudyjska. Co je łączy? Wszystkie były gospodarzami ubiegłorocznych rund mistrzostw świata Formuły 1 i każde z nich dysponuje sporymi zasobami pieniężnymi.
Międzynarodowa Federacja Samochodowa nie widziała jednak żadnego problemu w organizowaniu tam wyścigów, mimo że bardzo szybko potrafiła podjąć – owszem słusznie – decyzję o rozwiązaniu kontraktu na organizowanie GP Rosji i wykluczeniu rosyjskich kierowców. Państwa arabskie były natomiast bezpieczne, nikt z włodarzy nie próbował kwestionować organizacji w nich wyścigów, nawet jeśli wśród kibiców pojawiało się wiele krytycznych komentarzy.
Storpedowane Grand Prix? Ależ skąd!
To, co się jednak wydarzyło w piątek 25-go marca podczas treningu do wyścigu o GP Arabii Saudyjskiej, przelało czarę goryczy. Zaledwie kilkanaście kilometrów od toru jemeński ruch Huti zaatakował skład koncernu naftowego Aramco. Media społecznościowe obiegły wówczas prawdziwe, choć wyglądające surrealistycznie, zdjęcia samochodu Formuły 1, na którego tle widoczny był czarny dym wydobywający się z palącej budowli.
Sytuacja stała się dramatyczna. Przecież, co gdyby trajektoria pocisku została zmieniona i uderzyłaby w tor? W końcu np. rosyjska precyzyjna amunicja potrafi zawodzić. Ilu ludzi, by wówczas zginęło? Ilu kierowców? Ilu zwykłych kibiców, którzy zapłacili niemałe pieniądze, by cieszyć się sportem? Aż strach pomyśleć, jakie mogłyby to być liczby.
Nie bójmy się więc słów, że choć główną winę ponosiliby agresorzy, tak pośrednio odpowiedzialna byłaby FIA. W końcu to ona podpisała kontrakt, aby Arabia Saudyjska znalazła się w kalendarzu Formuły 1. Nie chcę nawet myśleć, co by się działo w kolejnych dniach. Federacja ta byłaby skończona, a na sporcie motorowym pojawiłaby się czarna plama.
Na szczęście jednak nie doszło do takiej sytuacji. Nie byłoby jednak takich obaw, gdyby królowa sportów motorowych się tam nie pojawiła. Owszem, można było jeszcze coś zrobić zaraz po tym ataku Huti, ale na spotkaniu kierowców i szefów zespołów zapadła ostateczna decyzja, że Grand Prix Arabii Saudyjskiej odbędzie się zgodnie z planem. Wszyscy zostali bowiem zapewnieni, że nikomu nie grozi niebezpieczeństwo. Jak się później okazało, w sobotę jemeńskie ugrupowanie Huti ogłosiło trzydniowe zawieszenie ataków na Arabię Saudyjską, jeśli tylko koalicja Saudyjczyków zaprzestanie ataków lotniczych i zniesie ograniczenia portowe.
Tym samym weekend wyścigowy na torze Jeddah Corniche przebiegał zgodnie z planem i w jego pobliżu nie doszło już do żadnych ataków. Niemniej każdy marzył już tylko o tym, by po niedzielnym wyścigu szybko opuścić ten kraj.
Co dalej z GP Arabii Saudyjskiej?
Jak na razie nie dowiemy się, jak dokładnie toczyły się rozmowy za zamkniętymi drzwiami, ale pewni możemy być tego, że kierowcom nie było w smak rywalizować w takiej sytuacji, gdy pociski uderzają raptem kilkanaście kilometrów dalej. W kuluarach mówi się, że w przypadku ewentualnego bojkotu, zawodnicy mieliby zablokowane lotnisko i niemożliwe byłoby opuszczenie Arabii Saudyjskiej.
Cała ta sytuacja wprowadziła tym samym ogromny niesmak w środowisku Formuły 1, nawet pomimo ciekawego wyścigu. Sport potrafił się obronić, ale ludzka przyzwoitość niekoniecznie. Owszem, mówi się, by nie mieszać sportu do polityki, ale czy mamy tu do czynienia z polityką, jeśli wojna domowa pochłonęła kilkaset tysięcy ofiar?
Po raz kolejny jednak przekonujemy się, że światem rządzi pieniądz, a jeżeli w grę wchodzą ogromne kwoty, to człowiek liczy się znacznie mniej. Kierowcy Formuły 1 zostali postawieni pod ścianą i nie mieli wyboru, w końcu kochają ten sport i zagrali tak, jak organizatorzy tego chcieli.
Czy za rok wrócimy do Arabii Saudyjskiej? Śmiem twierdzić, że tak. Skoro wojna domowa nie powstrzymała przed zawarciem kontraktu na organizację wyścigów w tym kraju, to nawet pociski w pobliżu toru tego nie zrobią. Podobnie zresztą było w Formule E, kiedy to w trakcie ceremonii wręczenia nagród Arabia Saudyjska zneutralizowała pociski nad Rijadem, który leży nieopodal miejscowości Ad-Dirijja. Czy wtedy coś zrobiono? Oczywiście, że nie.
- Image: © Alfa Romeo F1 Team Orlen / DPPI