Japoński efekt domina uderzy w Maxa Verstappena?

Max Verstappen i Charles Leclerc / © Getty Images / Red Bull Content Pool

Po ogłoszeniu decyzji o wycofaniu się z programu F1 przez Hondę, zespoły Red Bull Racing oraz AlphaTauri muszą zmierzyć się z nową rzeczywistością i stanąć przed wyzwaniem dotyczącym wyboru nowego dostawcy jednostek napędowych. Decyzja japońskiego producenta może mieć również wpływ na najbliższą przyszłość Maxa Verstappena.

Red Bull i AlphaTauri bez dostawcy silników

Jak podaje serwis motorsport.com, Honda już w sierpniu poinformowała zespół Red Bulla o swoich planach wycofania się z roli producenta silników dla Formuły 1. Ostateczną decyzję zarząd japońskiego koncernu podjął jednak pod koniec września – kilka tygodni po podpisaniu porozumienia Concorde, które zespoły, korzystające z jednostek napędowych Hondy negocjowały, wierząc w dalszą współpracę z Japończykami. Helmut Marko podkreślił jednak, że zarówno Red Bull jak i AlphaTauri nie rozważają w tej sytuacji wycofania się ze startów w Formule 1 i rozpoczynają poszukiwania alternatywy dla Hondy.

Będziemy współpracować ze wszystkimi naszymi zespołami, aby ocenić konkurencyjne rozwiązania w zakresie jednostek napędowych na sezon 2022 oraz kolejne lata” – powiedział Helmut Marko.

„Pozostajemy zaangażowani w Formułę 1, ponieważ obydwa zespoły podpisały najnowszą umowę Concorde.”

Zarówno Helmut Marko, jak i Christian Horner są świadomi, że poszukiwanie nowego partnera silnikowego nie będzie łatwe. 

Mercedes AMG High Performance Powertrains, czyli dział Mercedesa odpowiedzialny za budowę i badania nad silnikami dla Formuły 1, dostarcza obecnie jednostki napędowe dla zespołu fabrycznego, a także dla Williamsa i Racing Point. W przyszłym sezonie grono to powiększy się też o McLarena, który w tym roku kończy swoją współpracę z Renault. W praktyce oznacza to, że zespół Toto Wolffa będzie od sezonu 2021 zaopatrywał maksymalną ilość zespołów w swój produkt. Zapisy regulaminu na sezon 2022 odnoszą się jednak do zwiększenia obecnej liczby trzech zespołów klienckich, co może rodzić pewne spekulacje na temat współpracy Red Bulla ze swoim głównym konkurentem.

Kolejnym producentem jednostek napędowych jest Ferrari. Fabryka w Maranello, prócz Scuderii, zaopatruje w swoje jednostki także ekipy Alfy Romeo oraz Haasa. Niestety tegoroczna konstrukcja boryka się z ogromnymi niedostatkami mocy, wyraźnie odstając na tym polu od trzech pozostałych silników konkurencji. Sytuacja ta jest skutkiem zmian konstrukcyjnych, jakie zostały wprowadzone na mocy tajnego porozumienia pomiędzy FIA a Ferrari, zawartego po zakończeniu sezonu 2019. Ferrari zapowiedziało jednak wprowadzenie na przyszły rok nowego silnika, który ma w dużym stopniu odbiegać od obecnej koncepcji stosowanej w bolidach SF1000 oraz samochodach ekip klienckich włoskiego zespołu.

Jednym z najbardziej prawdopodobnych scenariuszy jest obecnie wznowienie współpracy na linii Red Bull-Renault, która w latach 2010-2013 zapewniła ekipie z Milton Keynes cztery tytuły mistrzowskie. Problemy pojawiły się jednak wraz z nastaniem ery silników hybrydowych. Jednostki napędowe francuskiego producenta zaczęły mieć od tego momentu ogromne kłopoty z niezawodnością i wydajnością. W efekcie tego po sezonie 2017 umowę z Renault zerwał zespół Scuderia Toro Rosso, a rok później tego samego dokonała ekipa Red Bulla. W obecnej sytuacji powrót do tej współpracy wydaje się jedynym rozwiązaniem.

Regulamin sportowy Formuły 1 zawiera zapisy regulujące kwestie dostarczania silników dla zespołów klienckich. W przypadku, gdy jakiś zespół pozostaje bez dostawcy, FIA w myśl tych przepisów może nawet nakazać producentowi obsługującemu najmniej ekip dostarczenie jednostek napędowych dla potrzebującego teamu.

Z racji tego, iż Renault od sezonu 2021 będzie produkować silniki wyłącznie dla swojego zespołu fabrycznego, bardzo prawdopodobne jest to, że to właśnie Francuzi mogą zostać zmuszeni przez FIA do reaktywacji starego związku z rodziną Red Bulla. Patrząc jednak na obecny rozwój silnika francuskiego producenta, wydaje się, że taka zmiana nie wygeneruje strat, a wręcz przeciwnie – może zaowocować czymś niespodziewanym, wraz ze startem nowej ery w F1, która datowana jest na sezon 2022.

Jedyną możliwością uniknięcia takiego obrotu spraw byłoby odejście jednego z zespołów klienckich Ferrari i jego przejście na silniki Renault. Taki scenariusz jest jednak na starcie skreślony, ponieważ zarówno Haas, jak i Alfa Romeo stopniowo zacieśniają współpracę z fabryką w Maranello i wiele wskazuje na to, że w ich składach wkrótce pojawią się nowi kierowcy będący wychowankami Akademii Kierowców Ferrari.

Wraz z ogłoszeniem dzisiejszej decyzji, w środowisku F1 zaczęły pojawiać się również spekulacje na temat zewnętrznego producenta jednostek napędowych. W tym gronie wymieniona została marka Porsche, która należy do koncernu Volkswagena. Jednak z racji dość napiętych terminów czasowych, wejście nowego producenta jest obecnie mało prawdopodobne, żeby nie powiedzieć zerowe.

Skutki odejścia Hondy

Współpraca Red Bulla i AlphaTauri z Hondą układała się od początku znacznie lepiej, niż miało to miejsce w czasach, kiedy Japończycy dostarczali swoje silniki McLarenowi. Zarówno Christian Horner, jak i Helmut Marko wielokrotnie potwierdzali, że obie strony bardzo mocno korzystają na wspólnym projekcie.

Obecnie jednak sytuacja stwarza nowe problemy. Ekipy z Milton Keynes i Faenzy muszą znaleźć nowego partnera i jak wspominaliśmy wcześniej, najprawdopodobniej będzie to Renault. Należy jednak pamiętać, że odejście od francuskich silników odbyło się w atmosferze otwartej wrogości i wzajemnych oskarżeń. Od tego momentu minął już jakiś czas, ale na najważniejszych stanowiskach obu stron nadal zasiadają ci sami ludzie.

Nowi dostawcy silników mogą pojawić się w Formule 1 dopiero u progu sezonu 2026. Wszystko wskazuje więc na to, że do tego czasu Red Bull oraz AlphaTauri będą korzystać z silników producenta, który – będąc zmuszonym do ich dostaw na mocy przepisów FIA – nie będzie skory do tak daleko idącej współpracy technologicznej, jak Honda. W skrajnym przypadku może to oznaczać konieczność wprowadzenia drastycznych zmian konstrukcyjnych w projektach samochodu przygotowanego na sezon 2022. Zmiany te mogą pociągać za sobą także konieczność przeprojektowania pakietu aerodynamicznego, co drastycznie może zwiększyć koszty i pochłonąć dodatkowe zasoby fabryk w Wielkiej Brytanii i we Włoszech.

Bardzo ciekawą kwestią pozostaje także wpływ decyzji Hondy na przyszłość Yukiego Tsunody. Jeszcze wczoraj świat motorsportu obiegła informacja, że trwają obecnie rozmowy na linii Honda-Helmut Marko, dotyczące ewentualnego angażu młodego Japończyka w zespole AlphaTauri. Po ogłoszeniu dzisiejszego komunikatu Red Bull może jednak chcieć najszybciej, jak to możliwe, zerwać swoje powiązania z Hondą i skupić się na poszukiwaniu innego kierowcy.

Z drugiej jednak strony ciężko wyobrazić sobie, że zarówno Helmut Marko, jak i Masafumi Yamamoto nie byli świadomi planów zarządu Hondy. Jeżeli pomimo tego podjęli oni w Rosji rozmowy, które potwierdził sam dyrektor programu F1 Hondy, może to oznaczać, iż forma Daniiła Kwiata jest tak dalece niezadowalająca, że Yuki Tsunoda, niezależnie od całej sprawy, zachowa jednak swoje szanse.

Decyzja Hondy wpłynie także z całą pewnością nie tylko na zespoły z rodziny Red Bulla, ale także na popularność Formuły 1 w Japonii. Jeżeli Red Bull odrzuci kandydaturę Tsunody, a japoński koncern przestanie wspierać finansowo wyścigi na torze Suzuka (którego jest właścicielem), wówczas kraj kwitnącej wiśni – bez swojego kierowcy i być może bez własnego wyścigu po roku 2021 lub 2022 – zacznie coraz bardziej oddalać się od najważniejszej kategorii wyścigowej świata.

Rozwój Hondy i przyczyny odejścia

Od momentu swojego powrotu do Formuły 1 jako dostawca silników dla McLarena, Honda wykonała ogromny postęp zarówno w kwestii osiągów, jak i niezawodności, a jednostki napędowe japońskiego producenta są obecnie stawiane tuż za Mercedesem pod kątem mocy maksymalnej. Tempo, w jakim silniki te rozwijały się do tej pory, dawało poważne nadzieje, na podjęcie walki o tytuł mistrzowski w sezonie 2022, kiedy to w życie wejdą nowe regulacje techniczne.

Sposób, w jaki Honda ogłosiła swoje ponowne odejście z Formuły 1, przypomina sytuację z roku 2008. Podobnie jak wtedy, decyzja Japończyków spadła na świat Formuły 1 nagle, a jej przyczyny nie leżą w samej Formule 1.

Pewne wczesne symptomy dzisiejszej decyzji dało się jednak zaobserwować rok wcześniej. W listopadzie 2019 roku Honda przedłużyła swój kontrakt silnikowy zaledwie o rok. Wyjaśniano to jednak krótkotrwałym kryzysem sprzedaży samochodów drogowych japońskiej marki i nic nie wskazywało na bezpośrednie zagrożenie dla programu Formuły 1.

Wobec aktualnej polityki koncernu, Formuła 1 straciła jednak całkowicie na znaczeniu marketingowym oraz technologicznym. Honda postanowiła bowiem do roku 2050 osiągnąć całkowitą neutralność węglową, co wymaga ogromnych nakładów finansowych i inwestycyjnych.

Nowa strategia Hondy opiera przetrwanie koncernu na tempie wprowadzania w życie planu dekarbonizacji. Już od roku 2018 celowi temu zaczęto poświęcać coraz więcej uwagi. Odejście z Formuły 1 jest zatem zagraniem strategicznym, choć poczynionym w bardzo trudnym dla całej branży motoryzacyjnej okresie.

Japoński efekt domina uderzy w Maxa Verstappena?

Formuła 1 to obecnie sport, w którym długość umowy cechuje możliwości jej wczesnego rozwiązania – im dłuższy kontrakt, tym łatwiej jest go rozwiązać. Obecna umowa Maxa Verstappena z ekipą z Milton Keynes obowiązuje do końca 2023 roku. W umowie Holendra mają znajdować się jednak stosowne zapisy, które umożliwiają jej wcześniejsze rozwiązanie. Od dłuższego czasu mówi się, że 23-latek ma w swoim kontrakcie klauzulę dotyczącą konkurencyjności, którą ma mu gwarantować jego zespół, za pośrednictwem producenta jednostek napędowych (w tym przypadku Hondy). W obecnej sytuacji kluczem przy potencjalnych negocjacjach na linii Verstappen-zespół będzie trafne zdefiniowanie słowa „odpowiednia konkurencyjność”, co może zaważyć nad dalszymi losami Holendra w ekipie Red Bulla.

Potencjalne odejście Maxa – gdzie może trafić?

Obecny rynek kierowców jest bardzo skomplikowany, a każdego dnia z różnych stron świata zgłaszają się kolejni zawodnicy, którzy wyrażają swoją gotowość do startów w F1. Trzeba jednak pamiętać, że kierowca takiego pokroju, jak Max Verstappen ma absolutne pierwszeństwo w rozdawaniu kart na rynku transferowym. Tudzież  jednak problemem są obowiązujące umowy obecnych kierowców, zwłaszcza w czołowych zespołach.

W zespole Ferrari Holender ma mocno popalone mosty, w związku z zeszłorocznymi wypowiedziami, które godziły w dobre imię włoskiej stajni. Skoro nie Red Bull, ani Ferrari, to na myśl oczywiście przychodzi ekipa Mercedesa. Tutaj również pojawia się problem. Valtteri Bottas, po sezonie 2021, prawdopodobnie zwolni jedno miejsce, które ma zająć junior Mercedesa, George Russell. Pierwsze miejsce w zespole bezapelacyjnie będzie, jeszcze przez przynajmniej dwa-trzy lata, zajęte przez Lewisa Hamiltona. Duet brytyjsko-holenderski mógłby być ciężki do ogarnięcia dla zarządców zespołu, którzy obecnie stawiają na logiczny podział kierowców, na zawodnika numer jeden oraz dwa. W związku z tym, usytuowanie obecnego kierowcy Red Bulla w roli pomocnika dla Hamiltona wydaje się więc bardzo kuriozalną i mało realną wizją.

Image: © Getty Images / Red Bull Content Pool