Podsumowanie GP Austrii: Chaotyczne otwarcie sezonu F1 uwiecznione zwycięstwem Bottasa

GP Austrii 2020 / © Mercedes AMG Petronas Motorsport / LAT Images

GP Austrii przyzwyczaiło fanów Formuły 1 do tego, że potrafi dostarczyć wielu emocji. Nie inaczej było i tym razem. Złożyło się na to wiele czynników, w tym przede wszystkim awarie, błędy zespołów i kierowców. I choć zwycięstwo odniósł startujący z pole position Valtteri Bottas, tak pierwszy wyścig na Red Bull Ringu był godną inauguracją tegorocznego sezonu, na którą warto było czekać.

Dominacja Mercedesa, choć…

Już zimowe testy w Barcelonie wskazywały na to, że sezon 2020 znów zostanie zdominowany przez Mercedesa, zwłaszcza że inżynierowie zaprojektowali system DAS, który umożliwia zmianę zbieżności kół podczas jazdy. Rywale próbowali go oprotestować, ale sędziowie zezwolili mistrzowskiej ekipie na korzystanie z niego do końca tego roku. Mercedes nie zamierzał więc z niego rezygnować i w GP Austrii zarówno Valtteri Bottas, jak i Lewis Hamilton używali tego systemu.

Śmiem jednak twierdzić, że i nawet bez niego obrońcy mistrzowskiego tytułu byliby daleko przed swoimi rywalami. Tegoroczny samochód Mercedesa prowadzi się genialnie, czego potwierdzenie mieliśmy już w kwalifikacjach – trzeci Max Verstappen stracił do Valtteriego Bottasa ponad pół sekundy. Niewiele mniej tracił też do Lewisa Hamiltona, który przegrał walkę o pole position o ledwie 12 tysięcznych sekundy.

Wszyscy więc sądzili, że Mercedes zdominuje również niedzielny wyścig o GP Austrii. Problem pojawił się jednak na niespełna godzinę przed startem. Zespół Red Bull Racing dostarczył sędziom nowe nagranie z sobotnich kwalifikacji, na którym było jasno widać, że Lewis Hamilton nie zwolnił w momencie pojawienia się żółtych flag. Tym samym Brytyjczyk został ukarany cofnięciem na piąte pole startowe. Niewiele to jednak zmieniło. Obrońca mistrzowskiego tytuły szybko wyprzedził Lando Norrisa i Alexandra Albona, a chwilę później awarii uległ samochód jadącego na drugiej pozycji Maxa Verstappena. Stosunkowo więc szybko Lewis Hamilton znalazł się za swoim zespołowym kolegą, Valtterim Bottasem.

Przewaga duetu Mercedesa rosła z okrążenia na okrążenie i wydawało się, że to oni stoczą pojedynek o zwycięstwo. Wtedy jednak pojawiły się kolejne problemy. Inżynierowie informowali swoich podopiecznych o kłopotach z sensorem skrzyni biegów i nakazywali im omijać krawężniki. Mimo tych ostrzeżeń obaj wciąż naciskali, budując przewagę.

Gdy wydawało się, że nic im już nie zagrozi – nie licząc problemów z samochodem – na torze pojawił się samochód bezpieczeństwa. Potem drugi i trzeci. Cała wypracowana przewaga stopniała, a co więcej w końcówce wyścigu o GP Austrii jadący za nimi rywale byli w lepszej sytuacji z oponami. To jednak nie wpłynęło na Valtteriego Bottasa, który pewnie zwyciężył w otwarciu sezonu. Pytanie tylko, jak długo utrzyma tę dyspozycję, bo liderem mistrzostw już bywał wcześniej.

Lewis Hamilton nie do końca obecny

Celowo w poprzednim akapicie nie dokończyłem wątku Lewisa Hamiltona. Obrońca mistrzowskiego tytułu zasługuje bowiem na odrębne wyjaśnienia, bo mam wrażenie, że na razie zajmuje się wszystkim, tylko nie ściganiem. Brytyjczyk mocno zaangażował się w akcję przeciwko rasizmowi, dając temu dowód przed startem GP Austrii, jak i w trakcie całego wyścigowego weekendu. Zapomniał jednak, że jest kierowcą Formuły 1 i najważniejsza jest postawa za kierownicą.

Pierwsze oznaki „nieobecności” dał już w kwalifikacjach, o czym wcześniej wspominałem. Lewis Hamilton zignorował żółte flagi, tłumacząc się, że ich nie widział przez kłęby piachu. Tak doświadczony kierowca musi mieć jednak oczy dookoła głowy i uważać na wszystko. Takie tłumaczenie po prostu mu nie przystoi. Niewiele lepiej było w wyścigu. Choć na początku jechał tak, jak na sześciokrotnego mistrza świata wypada, tak pod koniec znów dało o sobie znać jego ego.

Po ostatniej neutralizacji Lewis Hamilton został zaatakowany w charakterystycznym zakręcie numer cztery przez Alexandra Albona. Taj zdecydował się na odważny ruch po zewnętrznej i gdy już prawie wyprzedzał swojego rywala o długość samochodu, doszło między nimi do kontaktu. I choć nagrania pokazują, że kierowca Mercedesa nie wykonał żadnego ruchu kierownicą w kierunku Albona, tak po prostu nie zostawił mu wystarczająco dużo miejsca. Oczywiście, Hamilton mógł zwolnić i dać się wyprzedzić, ale jego ambicje na to mu nie pozwoliły. To była więc twarda walka, ale z lekką przesadą po stronie mistrza świata. Sędziowie byli więc bezwzględni i nałożyli na niego 5-sekundową karę. To ona zdecydowała o tym, że obrońca mistrzowskiego tytułu – choć finiszował niespełna sekundę za Valtterim Bottasem – spadł na czwarte miejsce, za Charlesa Leclerca i Lando Norrisa.

Może więc za tydzień Lewis Hamilton powinien wyciągnąć wnioski z tego weekendu i skupić się na swojej jeździe, a nie na sprawach rasizmu i równouprawnienia, narzucając wręcz co niektórym swoje poglądy. Sezon jest krótki, a błędy nie wybaczą. Gdy się więc ocknie, może być już za późno na wywalczenie siódmego mistrzowskiego tytułu.

Charles Leclerc ratuje honor fatalnego Ferrari

Przedsezonowe testy wskazywały, że w tym roku Ferrari może mieć spory problem z pokonaniem Mercedesa, a nawet i Red Bulla. Mało kto jednak przypuszczał, że włoski zespół może stracić pozycję trzeciej siły w stawce. Sesja kwalifikacyjna do wyścigu o GP Austrii jednak to zweryfikowała. Ubiegłoroczny zdobywca pole position, Charles Leclerc, zajął w niej bowiem dopiero siódme miejsce, nie mając ani trochę konkurencyjnego tempa. Przegrał więc nie tylko z duetami Mercedesa i Red Bulla, ale również z Lando Norrisem z McLarena i Sergio Perezem z Racing Point. Jeszcze gorzej spisał się Sebastian Vettel, który zajął jedenaste miejsce, tym samym nie awansując nawet do trzeciego segmentu kwalifikacji.

Wyścig zapowiadał się więc dla zespołu Ferrari na bardzo trudny. I rzeczywiście, początkowo Charles Leclerc nie potrafił znaleźć sposobu, by wyprzedzić Sergio Pereza, natomiast Sebastian Vettel męczył się mocno z Danielem Ricciardo, a później z Lance’em Strollem. Koniec końców Niemcowi udało się wyprzedzić Kanadyjczyka, lecz ciągle jego pozycja pozostawiała wiele do życzenia. Nadzieją dla niego była jednak neutralizacja. Dzięki niej czterokrotny mistrz świata znalazł się tuż za Carlosem Sainzem i optymistycznym atakiem chciał wyprzedzić Hiszpana. Niestety, popełnił błąd i nie chcąc dopuścić do kontaktu, obrócił swój samochód i spadł na odległe, 15. miejsce.

W międzyczasie Charles Leclerc utrzymywał stałe tempo, jadąc na szóstej pozycji. Niewielka strata do Lando Norrisa i Alexandra Albona dawała mu szansę na potencjalny atak przy błędzie rywala. Ku jego uciesze pojawiła się też druga i trzecia neutralizacja. I to dzięki niej był w stanie złapać bardzo dobre tempo w końcówce wyścigu. Leclerc najpierw wyprzedził Lando Norrisa, a chwilę później również Sergio Pereza. Co więcej, w międzyczasie Lewis Hamilton zderzył się z Alexandrem Albonem, za co dostał karę, a Taj spadł na koniec stawki. Tym samym Monakijczyk dojechał do mety na trzeciej pozycji, ale w wynikach znalazł się na drugim miejscu. Charles Leclerc udowodnił więc, że mimo słabego samochodu, jest świetnym kierowcą, wydobywającym z maszyny coś więcej. Sebastian Vettel z kolei musiał zadowolić się jedynie dziesiątą pozycją.

Ferrari ma więc spory problem, nawet większy niż przypuszczało. I to chyba nie tylko jest kłopot z pakietem aerodynamicznym, ale również z jednostką napędową. Wszystkie trzy ekipy, które korzystają z silników Ferrari, zanotowały spory regres czasowy względem ubiegłorocznego GP Austrii. Co więcej, prędkości przez nie uzyskiwane należą do tych najgorszych. Czyżby więc było coś na rzeczy i zeszłoroczna jednostka napędowa Ferrari nie była do końca legalna? Tego nie jestem pewien, ale nie można tego wykluczyć.

Pierwsze podium dla Lando Norrisa

Już w kwalifikacjach można było dostrzec ogromny postęp wykonany przez inżynierów McLarena. Szczególnie zauważalny był on w przypadku Lando Norrisa, który zajął czwarte miejsce, swoje najlepsze w dotychczasowej karierze w Formule 1. Później, po karze dla Hamiltona, wystartował nawet i z trzeciego pola.

W trakcie rywalizacji widać było jednak, że tempo wyścigowego McLarena odbiega od Mercedesa czy Red Bulla, ale spokojnie może konkurować z ekipą Racing Point czy Ferrari. Lando Norris utrzymywał się więc w czołówce, walcząc głównie z Sergio Perezem. Brytyjczyk nie popełniał większych błędów i jechał równym, konkurencyjnym tempem. Również i strategia McLarena nie sprawiała mu dodatkowych problemów, co prawda w pewnym momencie przegrał pojedynek z Perezem, ale koniec końców udało mu się go wyprzedzić.

Co prawda na ostatnich okrążeniach nie miał szans też w starciu z Charlesem Leclerkiem, ale dawał z siebie wszystko. Świetna dyspozycja i najszybsze okrążenie na ostatnim „kółku” sprawiły, że do drugiego Lewisa Hamiltona stracił nieco ponad 4,8 sekundy, co oznaczało, że po karze dla kierowcy Mercedesa, awansował na trzecie miejsce. Tym samym Lando Norris stanął po raz pierwszy w swojej karierze na podium Formuły 1. Warto też zauważyć, że kierowca McLarena znajduje się w czołowej trójce w drugim z trzech ostatnich wyścigów – Carlos Sainz również był trzeci w ubiegłorocznym GP Brazylii. Dzisiaj natomiast Hiszpan był nieco wolniejszy od swojego zespołowego kolegi, ale i tak zajął solidne, piąte miejsce.

Czy więc McLaren jest już trzecią siłą w Formule 1? Nie ryzykowałbym na razie takie stwierdzenia. Ferrari (o ironio) i Racing Point dysponują obecnie podobnym tempem i ciężko jednoznacznie uznać któryś z tych zespołów za najszybszy. Musimy poczekać na rozwój wydarzeń. Pewne jest jednak to, że McLaren poczynił ogromny postęp względem poprzednich sezonów.

Bardzo szybki Racing Point

Już w momencie prezentacji zespołu Racing Point wiadomo było, że Sergio Perez i Lance Stroll mogą znacznie poprawić swoje wyniki. Wszystko za sprawą samochodu bardzo podobnego do ubiegłorocznego mistrzowskiego Mercedesa W10. Testy w Barcelonie, a teraz i GP Austrii potwierdziły te przypuszczenia – zespół Racing Point będzie w tym roku bardzo konkurencyjny w środku stawki. Dalej brakuje do ścisłej czołówki, ale czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej, a może nawet i trzecie jest bardzo możliwe.

Wracając do weekendu na torze Red Bull Ring, to przede wszystkim z dobrej strony pokazał się Sergio Perez. Meksykanin wywalczył szóste pole startowe, pokonując bezpośrednio Charlesa Leclerca. Kierowca zespołu Racing Point miał więc trudne zadanie na początku wyścigu, ale poradził sobie z nim doskonale – utrzymał za sobą Monakijczyka i jechał w szerokiej czołówce rywalizacji.

Niestety, najpierw zespół popełnił błąd, wypuszczając Pereza w momencie, gdy aleją serwisową jechał Lando Norris (ekipa dostała 5000 euro kary), a sam Meksykanin przekroczył dozwoloną prędkość. To skutkowało 5-sekundową karą. Ponadto w końcówce wyścigu o GP Austrii Perez dość mocno stracił tempo. Został wyprzedzony zarówno przez Charlesa Leclerca, Lando Norrisa, jak i Carlosa Sainza. Mimo to wyścig ukończył na solidnym, szóstym miejscu.

Gorzej spisał się Lance Stroll. Kanadyjczyk miał jednak problemy z jednostką napędową w swoim samochodzie i musiał wycofać się z dalszej rywalizacji. Racing Point musi więc zwrócić uwagę na aspekt techniczny i co nieco poprawić swoje tempo wyścigowe, bo potencjał jest.

Red Bull Racing szybki, ale bez punktów

Kwalifikacje potwierdziły, że zespół Red Bull Racing jest w tym roku drugą siłą w stawce. Może nie poczynili wielkiego progresu, ale przede wszystkim nie zanotowali straty. Co prawda na razie nie są w stanie nawiązać bezpośredniej walki z Mercedesem, ale przy splocie nieoczekiwanych wydarzeń i innej strategii wszystko jest możliwe. Na to też w GP Austrii liczył Max Verstappen.

Ubiegłoroczny zwycięzca z toru Red Bull Ring przegrał w sobotę jedynie z kierowcami Mercedesa, ale miał nad nimi zasadniczą przewagę – rozpoczynał wyścig na pośrednich oponach. Inna strategia dawała Holendrowi nadzieję na nawiązanie walki z Bottasem i Hamiltonem, zwłaszcza że ten drugi musiał startować z piątego miejsca. Niestety, po jedenastu okrążeniach GP Austrii Max Verstappen zwolnił i zjechał do swojego garażu. Tym samym stał się pierwszym kierowcą, który w sezonie 2020 musiał wycofać się z wyścigu. Mimo to Holender będzie w tym roku bardzo szybki, nie mam co do tego żadnych wątpliwości.

Równie konkurencyjny będzie też Alexander Albon. Taj pojechał świetnie w GP Austrii, a w końcówce rywalizacji, gdy zespół zaryzykował i podczas neutralizacji założył mu miękkie opony, mógł liczyć nawet na zwycięstwo. Przed nim znajdowali się bowiem tylko dwaj kierowcy Mercedesa, którzy korzystali z twardej mieszanki, a do tego mieli problemy natury technicznej. Albon nie zamierzał więc czekać i odważnym manewrem zaatakował Lewisa Hamiltona. Wszyscy wiemy, jak to się skończyło. Kontaktem i obróceniem samochodu Red Bulla. Atak był bardzo optymistyczny i mógł przynieść oczekiwany efekt, ale tego się nie dowiemy, zwłaszcza że chwilę później Taj musiał wycofać się z rywalizacji ze względu na awarię samochodu – jak się później okazało, była ona powiązana z elektryką silnika, dokładnie tak samo jak w przypadku Maxa Verstappena. Mimo że Albon nie dojechał do mety, kibice wybrali go „kierowcą wyścigu”.

Red Bull Racing ma więc potencjał, by w pewnych wyścigach powalczyć z Mercedesem. Wiemy też, że potrafią się rozwijać wraz z kolejnymi rundami sezonu. Dzięki temu możemy być prawie pewni na dobre występy Maxa Verstappena i Alexandra Albona. Najbliższa szansa już za tydzień w GP Styrii. W końcu Red Bull Ring to ich tor, a chęć rewanżu będzie ogromna.

Bezwyrazowe Renault i AlphaTauri

W cieniu walki w czołówce, całkowicie przeciętnie w GP Austrii zaprezentowały się zespoły Renault i AlphaTauri. Esteban Ocon powrócił do Formuły 1 po prawie dwuletniej przerwie i niczym szczególnym nie zachwycił. Po kiepskich kwalifikacjach przejechał dość solidny wyścig i uplasował się na ósmej pozycji. Podobnie zresztą było z Pierre’em Gaslym, który ukończył rywalizację bez większych błędów, tuż przed swoim rodakiem.

Większego pecha mieli ich zespołowi koledzy. Najpierw awarii uległ samochód Daniela Ricciardo, a w końcowej fazie wyścigu rozerwaniu uległa lewa tylna opona w aucie Daniiła Kwiata. Tym samym Australijczyk i Rosjanin pierwszego Grand Prix sezonu nie mogę zaliczyć do udanych. Zobaczymy, jak będzie dalej, ale z pewnością realne szansę na czołową dziesiątkę są, nawet bez „przygód” rywali.

W tyle bez zmian

Niezmiennie najsłabszymi zespołami w stawce Formuły 1 są ekipy Alfy Romeo, Haasa oraz Williamsa. Tylko dzięki awariom i wypadkom rywali Antonio Giovinazziemu udało się znaleźć w czołowej dziesiątce – Włoch zajął w GP Austrii dziewiąte miejsce i zdobył dla swojej ekipy dwa punkty. Na plus należy zauważyć, że Giovinazzi nie dał się wyprzedzić Sebastianowi Vettelowi w końcówce wyścigu, który jednak – mimo wszystko dysponuje lepszym samochodem.

Jeśli chodzi o Haasa, to zdecydowanie brakuje tempa kwalifikacyjnego. W wyścigu jest już nieco lepiej, ale ciągle ciężko marzyć o punktach. Co więcej zespół ma spore problemy z hamulcami, to właśnie ich awaria spowodowała, że z wyścigu wycofać musieli wycofać się zarówno Kevin Magnussen, jak i Romain Grosjean. Inżynierowie mają więc sporo pracy, by przede wszystkim poprawić niezawodność samochodów. Na względzie muszą mieć też rozwój tempa, bo z nim również nie jest najlepiej.

Poprawę względem ubiegłorocznego sezonu zaliczył za to Williams. Pokazał to w kwalifikacjach George Russell, któremu zabrakło niewiele, by awansować do drugiego segmentu sesji. Niestety, początek wyścigu o GP Austrii znów był dla Brytyjczyka nieudany – spadł na przedostatnie miejsce, za nim był tylko jego zespołowy kolega i tegoroczny debiutant, Nicholas Latifi. W trakcie trwania rywalizacji Russell piął się w górę dzięki problemom rywali, ale ostatecznie został wyeliminowany z powodu awarii jednostki napędowej. Ważne jednak, że jest poprawa osiągów w porównaniu do ubiegłego roku, gorzej przecież już być nie mogło… Pamiętajmy też, że choć niczym szczególnym nie wyróżnił się Latifi, tak niewiele brakowało, a znalazłby się na punktowanej pozycji. Kanadyjczyk finiszował bowiem na jedenastym miejscu, ostatnim…

Godne rozpoczęcie sezonu, choć z wieloma błędami i awariami

Od ostatniego Grand Prix w 2019 roku minęło siedem miesięcy. Wszyscy byli więc bardzo spragnieni ścigania, choć po niektórych kierowcach i członkach zespołów było widać długą przerwę spowodowaną pandemią koronawirusa SARS-CoV-2. Mechanicy Alfy Romeo np. słabo dokręcili koło w samochodzie Kimiego Raikkonena, przez co Fin odpadł z wyścigu, a Sergio Perez został niebezpiecznie wypuszczony ze swojego serwisowego stanowiska. Wielu kierowców popełniało też błędy, chociażby Romain Grosjean, Sebastian Vettel czy np. w treningach Max Verstappen, George Russell i Nicholas Latifi.

Warto zwrócić też uwagę na to, że GP Austrii ukończyło zaledwie 11 kierowców. W większości przypadków było to konsekwencją awarii technicznych. Inżynierowie mają więc sporo pracy nad rozwiązaniem problemów, a bardzo mało czasu. Sezon 2020 będzie bardzo skondensowany i ciężko znaleźć dłuższą przerwę. Mimo to takie awarie czy błędy są elementem ścigania, wprowadzają nutkę zaskoczenia, a pojawienie się samochodu bezpieczeństwa nagłą zmianę taktyki. W tegorocznym GP Austrii wszystkie te składowe wystąpiły, czyniąc wyścig bardzo interesującym, choć akurat w jego drugiej połowie. Początek bowiem na to nie wskazywał.

Image: © Mercedes AMG Petronas Motorsport / LAT Images