Podsumowanie sezonu 2019 z Aldoną Marciniak

Podsumowanie sezonu 2019 z Aldoną Marciniak

Jako zwieńczenie naszej serii podsumowań sezonu 2019 postanowiliśmy porozmawiać z Aldoną Marciniak, dziennikarką Przeglądu Sportowego specjalizującą się w sportach motorowych, ekspertką stacji telewizyjnej Eleven oraz współautorką książki „Niezniszczalny”.

Minęły już 3 tygodnie od zakończenia sezonu, w którym swoje szóste mistrzostwo świata wywalczył Lewis Hamilton. Brytyjczyk stawał 17 razy na podium, z czego aż 11 razy na najwyższym jego stopniu i zdobył 413 punktów. Jest teraz na najlepszej drodze do wyrównania i pobicia rekordów Michaela Schumachera. Czy jednak był to jego najlepszy sezon w karierze?

Aldona Marciniak: To jest dobre pytanie. Pewnie Lewis by tak powiedział, zresztą on po każdym wielkim osiągnięciu mówi, że czuje, że to jest to najlepsze. Moim zdaniem jednak tak nie jest. Nie miał twardych rywali i nie miał tak naprawdę z kim tego tytułu przegrać. Nie miał również zagrożenia w środku zespołu, więc ja bym tego sezonu nie uważała za jego absolutnie najlepszy. Chociaż rzeczywiście, wiele razy było tak, że gdy inni popełniali błędy, on był zawsze na miejscu, by wyciągnąć maksimum z samochodu i z okoliczności. Po bardzo trudnej środkowej części sezonu, gdzie faktycznie Mercedes był w dołku, Lewis Hamilton się zebrał, tak samo i zespół, i tak naprawdę o ile o rywalach można powiedzieć, że przegrywali wyścigi, które powinni wygrać, o tyle Lewis Hamilton wygrywał te, których teoretycznie wygrać nie miał prawa. To była ta różnica.

Na początku sezonu wydawało się jednak, że walkę z Hamiltonem nawiąże Valtteri Bottas, nawet był po czterech rundach liderem klasyfikacji. Z czasem trwania mistrzostw różnice pomiędzy dwójką kierowców Mercedesa zaczęły się jednak powiększać, a Fin nie był nawet pewien nowego kontraktu. Mimo to po raz pierwszy zdołał wywalczyć drugie miejsce w klasyfikacji generalnej. Jak więc Pani ocenia tegoroczną postawę Bottasa?

AM: Ja nie jestem wielką fanką Valtteriego Bottasa, ponieważ jeżeli człowiek z tym doświadczeniem, z tym doświadczeniem w Mercedesie – w absolutnie najlepszej ekipie ostatnich lat – opowiada nam, że zrozumiał, że musi się jeszcze wiele nauczyć, to dla mnie nie jest to kierowca na miarę Mercedesa. Owszem, po przerwie zimowej, podczas której znakomicie odpoczął, wziął udział w rajdzie, zresetował się troszeczkę, sam się śmiał, że pomogło mu przy tym trochę piwo i inne trunki, niewątpliwie wydawało się, że będzie to inny Valtteri Bottas. Nawet sam Lewis Hamilton mówił o tym, że dużo było tej otoczki wokół Valtteriego 2.0 i sam się nad tym zastanawiał. Natomiast z Finem od jakiegoś czasu jest taki sam problem, on dość szybko dochodzi do maksimum swoich możliwości i tak samo było teraz – dobry początek, a potem po prostu nie był w stanie tego utrzymać. Dla mnie więc Valtteri Bottas absolutnie nie będzie żadnym zagrożeniem dla Lewisa Hamiltona. Prawdę mówiąc, nie dziwię się, że znowu musiał długo czekać na potwierdzenie kolejnego roku współpracy z Mercedesem. Zdziwię się natomiast, jeżeli dostanie jeszcze jedną taką szansę powyżej sezonu 2020.

Czyli nie uważa Pani, że Bottas będzie w przyszłym roku poważnym kandydatem do tytułu?

AM: Nie, absolutnie nie.

Klasyfikacja generalna pokazuje, że Mercedes zdominował ten sezon. Chyba jednak nie do końca tak było, prawda?

AM: Rzeczywiście, były różne etapy tego sezonu, począwszy już od testów przedsezonowych, gdy Ferrari było z przodu. To nie były bajki i nie tylko nam się tak wydawało, o tym byli przekonani absolutnie wszyscy. Lewis Hamilton podczas testów spotykał się z nami, dziennikarzami z nosem na kwintę, a Ferrari niedawno przyznało, że byli przekonani o tym, że są pół sekundy z przodu. To by było chyba trochę za dużo, natomiast rzeczywiście taki był układ sił na początku. Potem to się zmieniło diametralnie w Australii i gdy pięć pierwszych wyścigów Mercedes wygrał podwójnie, wydawało się, że czeka nas przenudny sezon. Pamiętam moje zmartwienie i myśli „Co my będziemy widzom opowiadać i o czym będziemy rozmawiać, jeśli to będzie tak dalej wyglądać?”. Na szczęście ten obraz się odmienił. Fantastycznie wystrzelił Red Bull, który ma za sobą najmocniejszy sezon od lat i myślę, że jest niespodzianką tego roku. Zdecydowanie in plus. Zabrakło nam natomiast troszeczkę więcej stabilizacji i mniejszej liczby błędów ze strony Ferrari, bo gdyby się zebrali – a w pewnym momencie rzeczywiście mieli najszybszy samochód tego sezonu – to ta rywalizacja w mistrzostwach mogłaby wyglądać trochę inaczej.

Owszem, to nie jest aż tak, jak pokazuje klasyfikacja mistrzostw świata, natomiast ostatecznie to ona idzie w świat i to ona zostanie po latach zapamiętana. Ona pokazuje, że po raz kolejny to Mercedes wykonał zdecydowanie najlepszą pracę jako grupa, jako cały zespół, jeśli chodzi o kulturę organizacji, sposób radzenia sobie z problemami – bo naprawdę mieli takie w trakcie sezonu – sposób reagowania w trakcie weekendu wyścigowego i w końcu sposób reagowania podczas samego wyścigu. W tym wszystkim Mercedes był dużo lepszy od rywali.

Wspomniała już Pani o Ferrari. Sezon w wykonaniu stajni z Maranello można podzielić na dwie takie części: pierwszą, gdy przegrywali z Mercedesem, i drugą, gdy od przerwy wakacyjnej nastąpiła zwyżka formy. Wtedy też chyba doszło do konfliktu interesów pomiędzy samymi kierowcami, zgadza się?

AM: Tak, to jest jedna z tych rzeczy, z którą Ferrari sobie kompletnie nie poradziło i popełniło tutaj kilka błędów. Pierwszy z nich polegał na tym, że od początku wskazali Sebastiana Vettela jako lidera zespołu. Choć to taki błąd-nie błąd. Właściwie należy ich zrozumieć, ponieważ mieli obok człowieka, który jest dopiero drugi sezon w Formule 1 i debiutuje w zespole. Luca di Montezemolo mówił ostatnio o tym, że Leclerc ich zaskoczył, absolutnie przewyższył ich oczekiwania i oni nie byli na to przygotowani. I rzeczywiście po jakimś czasie, gdy okazało się, że Leclerc nie będzie tutaj chłopcem do bicia, że to niekoniecznie jest dla niego sezon nauki, ale że jest gotowy, by wygrywać wyścigi i żeby wygrywać z Sebastianem Vettelem, to pojawiło się napięcie, którego istnieniu w Ferrari zaprzeczali. Wypierali – przynajmniej publicznie – że ono w ogóle istnieje i nie potrafili sobie z tym poradzić. Jakąś kulminacją tego była Monza, gdy już w kwalifikacjach doszło do gierek pomiędzy oboma kierowcami. Brazylia może niekoniecznie, bo moim zdaniem nie była to kwestia aż takich emocji pomiędzy nimi i bezpośredniej walki, co po prostu brak wyobraźni i u jednego, i drugiego, który skończył się pechowo.

To bardzo zaważyło na formie Ferrari. Odbierali sobie nawzajem punkty, a takim gwoździem do trumny całej ich sytuacji jest to, że obu kierowców pogodził Max Verstappen. To jest naprawdę bardzo duży policzek dla nich. Ciekawa więc jestem, co zrobią w przyszłym roku, ponieważ już pod koniec tego – w Abu Zabi – było widać, że oni tak naprawdę cieszą się z tego, że ten sezon już się kończy. Jeśli chodzi o atmosferę i nastroje pomiędzy kierowcami, to naprawdę nie jest tak różowo, jak chce się nam wmówić.

A czy Mattia Binotto jest właściwą osobą na miejscu szefa zespołu Ferrari?

AM: Ja się nad tym mocno zastanawiam, ponieważ on jest dla mnie troszeczkę za spokojny, za angielski – to sformułowanie mojego kolegi, który zajmuje się sportami motorowymi we Włoszech. Przede wszystkim jest to człowiek, który wyszedł z inżynierii i nie wiem, czy jest dobrym menedżerem zespołu, dobrym zarządzającym. Może być świetnym inżynierem, ale nie wiem, czy jest osobą, która w decydującym momencie jest w stanie tupnąć nogą i poradzić sobie z dwoma kierowcami z wielkim ego i z wielkimi naciskami, bo te są na Ferrari nie tylko we Włoszech – chociaż to tam przybiera rozmiary, których w innych krajach kierowcy i zespoły nie doświadczają. Ze względu na dobro rywalizacji mam jednak nadzieję, że jest on tym człowiekiem, ale w tym sezonie się nie sprawdził.

Będąc jeszcze w temacie Ferrari, nie sposób nie porozmawiać o Sebastianie Vettelu. Niemiec miał walczyć w tym sezonie o piąty tytuł mistrzowski, a skończył na piątej pozycji w klasyfikacji generalnej. Czy więc jest to powolny koniec jego kariery, czy jeszcze są jakieś nadzieje?

AM: Sebastian Vettel musiałby znaleźć się w środowisku absolutnie idealnym, w środowisku, w którym wszystko jest pod niego, a właśnie w takim był, mając Kimiego Räikkönena u boku. Nie potrafił tego jednak wykorzystać. Jeśli więc nie potrafił do tej pory uczynić z tego użytku – a myślę, że są kierowcy, którzy rok temu zrobiliby w tym samochodzie więcej, niż on zrobił – to już nie wiem kiedy. Nie wiem, co musiałoby się wydarzyć. Teraz przyszło nowe i w osobie Charlesa Leclerca Ferrari może mieć lidera na długie lata. Pytanie więc, czy potrzebują Sebastiana Vettela w najlepszej formie. Może nie, może to nie jest tak, że tylko z nim, bo jak nie z nim, to z nikim. To już pokazał Leclerc. Pytanie tylko, czy Ferrari będzie miało odwagę za tym pójść.

W tym roku zespół Red Bull Racing zadebiutował z silnikami Hondy. Czy ta zmiana wyszła im na dobre? Na to wskazują wyniki.

AM: Wyszła świetnie. Mówiłam już wcześniej, że Red Bull jest dla mnie największą niespodzianką. Duża w tym zasługa Hondy, która przede wszystkim była niezawodna i to jest coś, czego Red Bullowi brakowało. To też coś, za co oni bardzo Hondę chwalili. Trzeba podkreślić, że Honda sięgnęła wszędzie, by tylko się poprawić. Przecież w pewnym momencie korzystali nawet z technologii i z doświadczenia działu lotniczego w ramach swojej firmy, żeby poprawić pracę silników dla Formuły 1 i przede wszystkim swoje zrozumienie na ten temat.

Czy Honda jest w tej chwili równorzędnym silnikiem? Właściwie to jest wielki komplement dla nich, że się nad tym zastanawiamy. Może się tylko temu z zazdrością przyglądać Renault, ponieważ będąc z Red Bullem, przynajmniej byli w stanie wygrać wyścig, a teraz nie będą i to na bardzo długo.

Podsumujmy też sezon w wykonaniu Maxa Verstappena, który odniósł trzy zwycięstwa i zajął trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej. Przyszły mistrz świata chyba?

AM: Tak, myślę, że co do tego nie ma wątpliwości. Verstappen pokazuje nam, że jest już kierowcą troszeczkę dojrzalszym. Jakąś rysą na tym nowym Maxie Verstappenie jest to, co wydarzyło się w Meksyku, gdy znów się zachował arogancko i przypomniał nam trochę, dlaczego wcześniej trudno było na nim polegać. Tak naprawdę to jest to główne pytanie tego sezonu, czy Max faktycznie jest już na pewno tym kierowcą bardziej wyrachowanym w walce na torze i też poza nim, czy cały czas pozostaje młodzieniaszkiem w gorącej wodzie kąpanym, który robi wszystko po swojemu, bez względu na to, jaką to ma cenę. Przez długi czas wydawało się, że ta pierwsza odpowiedź jest jedyną prawidłową, natomiast w Meksyku nabraliśmy wątpliwości. Tak więc ja czekam i myślę, że ten następny sezon powinien dać trochę więcej odpowiedzi.

Pojawiły się już głosy, że Max Verstappen jest w tej chwili najlepszym kierowcą w stawce. Czy Pani się z tym zgadza?

AM: To są z pewnością głosy Maxa Verstappena, który mówił, że w takim samym samochodzie byłby szybszy i od Leclerca, i od Hamiltona. To jest właśnie ta jego buta, która sprawia, że jest jednym z najbardziej charakterystycznych kierowców. Natomiast nie jest tak, że na torze zachowuje się bezbłędnie. Jeśli chodzi o taki racecraft, to moim zdaniem Lewis Hamilton jest od niego o wiele lepszy, o wiele sprytniejszy. Verstappen jeszcze tego nie ma, ale jest bardzo młody i myślę, że to przyjdzie z czasem. Wtedy przyjdą też tytuły.

Sezon 2019 był po raz kolejny dominacją trzech zespołów. Pozytywnym zaskoczeniem okazał się jednak McLaren, który wywalczył w klasyfikacji konstruktorów czwarte miejsce. Spodziewała się Pani takiego obrotu sprawy?

AM: Myślałam, że Renault postawi tutaj dużo trudniejsze warunki. Tak się nie stało. McLaren zbiera natomiast owoce fantastycznego zarządzania i przemyślanych działań naprawczych w momencie, w którym rzeczywiście byli na szarym końcu. To pokazuje, że da się w Formule 1 względnie szybko wrócić, tylko trzeba do tego bardzo mądrych decyzji personalnych. Oni takie podjęli i ściągnęli właściwych ludzi. Postawili na dobry skład. Można by się teraz tak zastanawiać, czy naprawdę Fernando Alonso, który miał być jakimś zbawieniem tego zespołu, trochę nie zaszkodził. Czy cała atmosfera, jaką budował, nie była jednak demotywująca dla ekipy. Carlos Sainz i Lando Norris to jest doskonały duet, który się świetnie uzupełnia i wszystko zmierza tutaj ku dobremu. To jest taka droga, którą może mógłby podążyć Williams. W każdym razie jest to coś, z czego mogą brać przykład.

Wydaje się, że McLaren jest taką iskierką nadziei na przyszłe sezonu. Czy mogą więc w kolejnych latach częściej powalczyć o podium, nie tylko w takich wyścigach jak Sainz w Brazylii?

AM: To jest pytanie typu, jak często ktoś spoza wielkiej trójki może powalczyć o podium. Tutaj dotykamy już bardzo szerokiego zagadnienia, jakim jest to, jak współcześnie zbudowana jest Formuła 1. Myślę jednak, że nie. Walczyć regularnie o miejsca na podium będzie im mimo wszystko trudno. Trudno jest mi sobie wyobrazić, aby w najbliższej przyszłości – mówimy o przyszłym sezonie – ktoś tej pierwszej trójce zagroził.

Czy jeszcze jakiś zespół pozytywnie Panią zaskoczył?

AM: Hmm…nie. Tutaj na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o pozytywne zaskoczenia, stawiam Red Bulla, może na równi z McLarenem.

A Toro Rosso? W głowie utkwiły mi dwa wyścigi: w Niemczech i w Brazylii. Poza trzema czołowymi zespołami tylko im udało się stawać na podium częściej niż raz.

AM: Tak, to prawda.  Dobrze, że zdarzają nam się takie wyścigi, w których ktoś jeszcze jest w stanie stanąć na podium. Toro Rosso jest natomiast wciąż na swoim miejscu w tym szeregu i wszystkie przebłyski to są jednak jednorazowe rzeczy. Cały czas płaci też swoją cenę za bycie poletkiem do eksperymentów dla Red Bulla: czy – tak jak rok temu – z silnikami, czy – tak jak w tym – z kierowcami.

Porozmawialiśmy już o pozytywnych zaskoczeniach tego sezonu, a negatywne? To chyba przede wszystkim Williams.

AM: Jeśli chodzi o Williamsa, to rzeczywiście, trudno było myśleć po zeszłorocznym sezonie, że może być jeszcze gorzej, ale okazało się jednak, że może. I to tak naprawdę stało się jasne już w lutym, gdy wszystkie zespoły jeździły po torze, a Williams nie miał czym. To był zwiastun wielkich problemów. Jakkolwiek na tamtym etapie szefostwo, w którym wtedy był jeszcze Paddy Lowe, chciało nas przekonywać, że oni się z tego podniosą, że to jest coś, co jest do nadrobienia, nawet jeśli będzie im trochę trudniej, to nie mogło być to prawdą. To był efekt takiej kuli śnieżnej, który od tamtego momentu zaważył na całym sezonie Williamsa. Tak samo o tym, co się stało zimą, zaważyło to, co się wydarzyło dużo wcześniej, ponieważ nie jest to kwestia jednego sezonu. Jest to proces, który trwa od dłuższego czasu. To jest tak naprawdę gorsza informacja dla Williamsa, bo pozbierać się im będzie dużo trudniej. To nie była kwestia tylko jednego człowieka, to nie była kwestia Paddy’ego Lowe, którego odejście zresztą nie naprawiło niczego w zespole. Williamsa czekają więc trudne czasy, może od sezonu 2021 trochę lepsze, na co też oni mają nadzieję.

Będąc przy Williamsie, porozmawiajmy o Robercie Kubicy. Krakowianin wykazał ogromną determinację i po ośmiu latach wrócił do Formuły 1. Chyba jednak sam nie do końca tak wyobrażał sobie ten powrót. Jak więc możemy ocenić jego rok?

AM: Nie da się ocenić jego roku w sposób miarodajny, ponieważ miało na niego wpływ za wiele czynników, o których nie wiemy. Być może nigdy się nie dowiemy, co tak naprawdę działo się za kulisami. Ja nie mam wątpliwości, że już to, co wypłynęło, to był wierzchołek góry lodowej. Tak naprawdę problemy Roberta były dużo większe. To co prawda nie oznacza, że bez tych problemów on by wszedł i z miejsca rozstawiał wszystkich po kątach, absolutnie nie. Jako zawodnik wracający do Formuły 1 po takiej przerwie na pewno potrzebowałby trochę czasu na odzyskanie pewności i uzyskanie prędkości. Problem polegał natomiast na tym, że on nawet nie miał szans tego zrobić.

W jego sytuacji szczególnie istotne były właśnie np. testy, możliwość spokojnego wjeżdżenia się w samochód, spokojnego przygotowania do sezonu. Stabilizacji na tym etapie. Tymczasem to wszystko działo się na wariackich papierach i w jego przypadku też pojawił się ten efekt kuli śniegowej – od trudnych początków tak naprawdę nie dało się już z tego wygrzebać. Cóż, wystarczy wspomnieć, że np. pewne problemy, o których mówił od bardzo dawna, zostały rozwiązane w jego samochodzie dopiero w Abu Zabi. Wiemy, ile czekał na nową kierownicę, wiemy, jak rzadko był w samochodzie, o którym mówił, że mógłby próbować w nim coś robić – tak jak w Japonii w treningach. Stąd też jego większy żal, gdy został wtedy pozbawiony nowego przedniego skrzydła. Właściwie nie znalazł się w sytuacji, w której miałby do dyspozycji narzędzia, które pozwalałyby i nam, i jemu, w jakikolwiek sposób się sprawdzić. Tak więc nie da się ocenić tego sezonu, ponieważ w żadnym jego punkcie Robert nie był na pozycji, w której mógłby pokazać, na co go stać.

Czy dla Roberta w tej chwili idealnym kierunkiem jest DTM i praca jako kierowca rozwojowy w jakimś zespole w Formule 1?

AM: Tak, myślę, że najlepszym. Rzeczywiście, jeżeli szukamy takiego wyczynowego ścigania poza Formułą 1, to DTM jest tutaj najlepszą serią. Osobiście dużo bardziej wolę DTM niż wyścigi długodystansowe, do których skierowało się wielu kierowców po karierze w Formule 1. Natomiast połączenie tego z jakąś rolą w padoku byłoby naprawdę optymalnym rozwiązaniem, ponieważ to pozwoliłoby zostać w nim, nie wypaść z tego kręgu, a to jest też bardzo ważne, jeśli w ogóle mamy myśleć o jakiejś przyszłości w Formule 1 w jakiejkolwiek innej roli.

Nie sposób też nie zapytać o Daniela Ricciardo. Australijczyk zdecydował się bowiem w tym sezonie zmienić barwy. Odszedł z Red Bulla, w którym miał szansę walczyć o zwycięstwa i przeszedł do zespołu Renault, w którym udało mu się pokonać Nico Hülkenberga i zająć dziewiąte miejsce w klasyfikacji generalnej. Czy jednak mógł osiągnąć coś więcej?

AM: Myślę, że w Renault byłoby mu bardzo trudno. Zdawał sobie też z tego sprawę, jak przechodził do tego zespołu. Na pewno częściowo wynagradza mu to gaża, jaką przyjął, która jest naprawdę bardzo pokaźna. Natomiast przede wszystkim na tej zmianie zaważyły względy sportowe. Daniel Ricciardo świetnie zdawał sobie sprawę, że tak długo, jak w Red Bullu będzie Max Verstappen, to Red Bull będzie stawiał na Holendra. Moment, w którym Max przedłużył kontrakt, był więc dla Daniela Ricciardo jasnym sygnałem „On będzie liderem i jeżeli ja mam mieć szansę na cokolwiek, to muszę zmienić ścieżkę i odejść z Red Bulla”. Dlatego zdecydował się na ten krok w tył – a sportowo tak jest – po to, żeby mieć szansę na coś innego. Zaryzykował, ale myślę, że może mu się to opłacić, ponieważ na 2021 rok parę ekip może szukać kierowcy i lepiej być w takiej pozycji, w jakiej teraz jest Daniel Ricciardo, czyli w ekipie środka stawki, w której jest wyraźnym liderem, pokonał kolegę z zespołu, okazyjnie też zdarzały się jakieś dobre rezultaty tuż za podium, niż zostać na te kolejne dwa lata i być niżej od Maxa Verstappena, bo byłby niżej. I tylko patrzeć, jak reputacja idzie w dół. To jest więc taki krok w tył, który może mu się w przyszłości opłacić.

Do Formuły 1 powróci Esteban Ocon i właśnie będzie zespołowym partnerem Daniela Ricciardo. Jak Pani zapatruje się na tę rywalizację w przyszłym roku?

AM: Ciekawa jestem, co z tego wyniknie, ponieważ Ocon wyszedł z Formuły 1 z łatką ogromnie utalentowanego kierowcy i płaczu było za nim co niemiara. Teraz przyjdzie natomiast taki poważny sprawdzian, czy było za kim płakać. Kilka ekip będzie się temu przyglądało, ponieważ co innego walczyć z Sergio Perezem – przy całym szacunku dla tego kierowcy, który moim zdaniem jest niedoceniany i należy mu się więcej uznania, niż go ma – a z Danielem Ricciardo, który nie bez powodu był przez długi czas uznawany za przyszłego mistrza świata. To będzie więc dobry papierek lakmusowy dla nich obu. Chyba to jest ta rywalizacja, obok tej w Ferrari, która ciekawi mnie najbardziej w kontekście przyszłego sezonu.

Przejdźmy może do tegorocznych debiutantów. Na gali FIA nagrodę dla najlepszego z nich otrzymał Alex Albon, z kolei fani wskazali na Lando Norrisa. A Pani zdaniem, który z nich był lepszy?

AM: A George’a Russella pomijamy? (śmiech)

Nie, skądże.

AM: Myślę, że trudno to ocenić, ponieważ zależy to od tego, co weźmiemy pod uwagę. Jeśli wyniki z sezonu – Lando Norris. Pokonał w kwalifikacjach Carlosa Sainza, generalnie jeździł z głową, właściwie nie pamiętam żadnego takiego jego głupiego błędu, nawet jeśli on potrafił wyjść z auta i nazwać się idiotą. Był kierowcą, na którym zespół na pewno mógł polegać. Jeżeli natomiast spojrzymy na to z punktu oczekiwań, to wtedy Alex Albon, ponieważ oczekiwania wobec niego były z grubsza zerowe. Wszedł do Formuły 1 w ostatniej chwili, głównie dlatego, że Red Bull nie miał w swojej rodzinie kogo zatrudnić. Wszedł praktycznie bez doświadczenia w samochodzie Formuły 1. Dla niego samego było to bardzo duże zaskoczenie. Przeszedł naprawdę wielki rollercoaster emocji. Awansował do pierwszego składu i poradził sobie w nim lepiej niż Pierre Gasly, który miał dużo większe doświadczenie w Formule 1. W związku z tym, jeżeli takie kryteria przyjąć, to wtedy wyróżnia się Alex Albon.

Po 60 latach do Formuły 1 powróciło nagradzanie kierowców jednym punktem za osiągnięcie najlepszego czasu okrążenia podczas wyścigu. To była dobra zmiana?

AM: Myślę, że ostatecznie dodało to odrobinę pikanterii, ponieważ dla kierowców stało się sprawą prestiżową, żeby zgarnąć komplet punktów. Z tego więc względu było to fajne. Nie przesądziło to o niczym, natomiast słuchanie, jak pod sam koniec wyścigu kierowcy pytają inżynierów, czy mogą, czy nie mogą, próbują jakichś szachów, to jest to coś, co dodało smaczku. Dlatego właśnie to mi się podobało, ponieważ jest to taka męska przepychanka.

Nie może też zabraknąć pytania o to, który z tegorocznych wyścigów był najciekawszy. Pani miała okazję być na kilku z nich.

AM: Wybiorę jednak ten, na którym mnie nie było i myślę, że nie jest to wielkie zaskoczenie – GP Brazylii. Był to naprawdę znakomity wyścig i myślę, że zostanie on na długo w pamięci wielu z nas. Pokazuje on, że nie trzeba żadnych tajfunów ani ogromnych opadów deszczu, żeby w Formule 1 było ciekawie. Sami kierowcy są w stanie nam to zapewnić, też swoimi błędami i tym, że pokazują bardziej tę ludzką stronę. Do tego na tym torze, który jest bardzo lubiany i bardzo wyjątkowy, nawet jeśli kierowcy podkreślają, że troszeczkę za krótki. Jest jednak wymagający i fajnie się po nim jeździ. Wszystkie składniki tam były. Podobało mi się.

Być może jednak Interlagos zniknie z kalendarza. To by chyba była strata dla Formuły 1, prawda?

AM: Byłoby szkoda, to prawda. Natomiast znów jest to w Formule 1 taki trend pójścia za wielkim miastem, za wielkim widowiskiem i Rio pewnie lepiej wpasowałby się w ten klimat. Bo tor w Sao Paulo jest położony trochę na obrzeżach, trudno do niego dotrzeć, jest dość niebezpiecznie dookoła i nie jest to może tak bardzo widowiskowe miejsce. Mam jednak nadzieję, że to się nie ziści i Formuła 1 zostanie na Interlagos. Pewnie wiele osób powie, że ważniejsze, żeby w ogóle została w Brazylii, ale ja mam jednak nadzieję, że cały czas będzie w Sao Paulo.

A jaką notę – w skali od 1 do 10 – wystawiłaby Pani tegorocznemu sezonowi?

AM: Myślę, że takie 6,5. Może 7 (śmiech).

Mam jeszcze pytania niezwiązane już stricte z minionym sezonem. Pierwsze z nich dotyczy Nicholasa Latifiego. Czy to jest dobry krok dla Williamsa?

AM: To jest jedyny krok dla Williamsa, ponieważ jak ma się jedną opcję, to nie jest żaden wybór, a Nicholas Latifi był właśnie jedną opcją. Nawet Nico Hülkenberg nie uznał, że warto za wszelką cenę zostać w Formule 1 i być w tej ekipie. Nicholas Latifi to kierowca przyzwoity, kierowca, który potrzebował strasznie dużo jazdy, żeby w końcu coś wyjeździć w juniorskich seriach, więc jest taki... wytrenowany. Czy będzie miał jakiś błysk, czy coś nam pokaże przy George’u Russellu? Oj, będzie mu o to bardzo trudno. Latifi jest natomiast kierowcą z zapleczem finansowym, które dla Williamsa jest ogromnie istotne. Zobaczymy. Ja myślę, że będzie mu bardzo trudno, bo trafił na partnera jednego z najtrudniejszych możliwych.

Powoli też zbliżamy się do nowych kontraktów wśród czołowych zespołów. Na myśl szczególnie przychodzi mi Lewis Hamilton. Czy Brytyjczyk przejdzie do Ferrari?

AM: To jest taki scenariusz, który ja sobie wyobrażam tylko pod jednym warunkiem: gdyby Mercedes odszedł z Formuły 1. Jeżeli tak by się stało, a Lewis np. zdobyłby kolejny mistrzowski tytuł i mógłby w tej klasyfikacji pokonać Michaela Schumachera, to myślę, że ze względu na własne ambicje uznałby to za fantastyczne zwieńczenie kariery i taką kropkę nad „i”, gdyby Ferrari, które czeka na ten tytuł i nie może się doczekać, i ciągle przegrywa głównie z Lewisem Hamiltonem, dostałoby mistrzostwo właśnie dzięki niemu. Myślę, że to czymś takim pokazałby, że jest największym kierowcą w historii. A Lewis jest próżny i sądzę, że to jest coś, co chciałby światu pokazać. To jest jedyna droga, jaką ja widzę, żebyśmy zobaczyli go w czerwonych barwach.

A gdyby jego partnerem w Mercedesie został George Russell, to jakby mógł wyglądać ten pojedynek? Jak się na niego Pani zapatruje?

AM: Trudne pytanie. Wiem, jak wyobrażałby to sobie George Russell. Wyobraża to sobie tak, że kilka miesięcy, może pół roku i on byłby gotów walczyć z Lewisem Hamiltonem jak równy z równym. Ja cały czas uważam jednak Lewisa Hamiltona za najbardziej kompletnego kierowcę w Formule 1, w związku z czym trudno mi znaleźć taki zestaw cech u innego kierowcy, który sprawiłby, że można by było go pokonać w jego zespole. Bo nawet mimo związku George’a Russella z Mercedesem, nie mam wątpliwości, że Mercedes jest terytorium Hamiltona. Chociażby z tego względu młody Brytyjczyk miałby dużo trudniej.

Jest to rywalizacja, którą ja bym chętnie zobaczyła, ale myślę, że jeszcze na to trochę poczekamy. George Russell jeszcze swoje w Williamsie odcierpi.