Sezon 2020 gwoździem do trumny dla zespołu Haas?

Haas F1 Team / © Haas F1

O kiepskiej sytuacji ekipy Haas mówiło się już dawno, a sezon 2020 ma być kluczowym okresem dla przyszłości tego zespołu. Słaby początek tegorocznej kampanii oraz mierne perspektywy poprawy kolejny raz nakreślają ciemny scenariusz dla zespołu Gene'a Haasa, który może wkrótce podjąć decyzję o całkowitej sprzedaży swojej stajni.

Haas pojawił się w F1 w 2016 roku. Swoje „amerykańskie marzenie” postanowił wówczas spełnić właściciel firmy produkującej obrabiarki CNC, Gene Haas, który współprowadzi także jeden z zespołów rywalizujących w serii NASCAR.

Ekipa dysponowała małymi zasobami i brakiem rozbudowanego zaplecza technicznego, jednak zdołała zrekompensować to sobie dość nowatorskim modelem biznesowym, stawiając na maksymalną współpracę z ekipą Ferrari (dozwoloną przepisami) oraz Dallarą. Model ten sprawdzał na przestrzeni trzech kolejnych sezonów.

Apetyty rosły w miarę jedzenia

Haas zakończył debiutancki sezon na bardzo dobrym, ósmym miejscu w klasyfikacji konstruktorów. Na ten wynik w głównej mierze pracował Romain Grosjean, zaś jego kolega z zespołu, Esteban Gutierrez nie podołał zadaniu i pożegnał się z ekipą po jednym roku startów. W jego miejsce wskoczył Duńczyk Kevin Magnussen, który ma na swoim koncie sensacyjne podium wywalczone już podczas swojego pierwszego wyścigu w F1. Dwóch rokujących kierowców, dobre perspektywy na rozwój i kontynuację przygody w najszybszej serii wyścigowej świata. Haas chciał tylko więcej.

W sezonie 2017 powtórzył ubiegłoroczny wynik i ponownie zajął ósmą lokatę. Pomimo kilku występów bez punktów, zespół nie zrażał się. Wciąż byli młodzi, wciąż budowali swoją pozycję, nie tylko w stawce. Na prawdziwe sukcesy przyjdzie jeszcze czas. Dalsze solidne prace opłaciły się, bowiem w kolejnym sezonie, zespół Haas zajął niemal sensacyjne piąte miejsce w klasyfikacji konstruktorów, przegrywając niewiele ze swoim największym ówczesnym konkurentem, ekipą Renault. Oczy całego świata F1 zwróciły wówczas uwagę na młodą amerykańską ekipę, okrzykniętą już czarnym koniem środka stawki. Zakładano, że jeśli utrzyma tę tendencję w przyszłym roku, może stać się czwartą siłą w F1. Miejsce tuż za pierwszą trójką to niebywałe osiągnięcie, zważywszy na fakt, że czołówka w składzie Mercedes, Ferrari i Red Bull Racing, jest właściwie niezagrożona od wielu, wielu sezonów.

Nastroje w zespole Haas były wręcz niebiańskie, a pycha, jaką nabawił się także poprzez pochlebne opinie i komentarze, przysłoniła mu nieco tę myśl, że nie sztuką jest osiągnąć coś w Formule 1 – prawdziwy sukces to w najgorszym przypadku powtórzenie go, jednak przede wszystkim jest to osiąganie dalszych, jeszcze lepszych wyników.

Haas uwierzył jednak w swoją siłę na tyle, że nie zwrócił większej uwagi na powstającą na desce kreślarskiej nową konstrukcję na sezon 2019. Przeoczenie to kosztowało zespół naprawdę sporo.

Bolesny upadek

Sezon 2019 rozpoczęli z bardzo dobrym nastawieniem, które zniknęło niemal natychmiast. Po ubiegłorocznym wielkim pechu w Australii, jakim było wycofanie się z rywalizacji dwóch kierowców po wyjeździe z alei serwisowej z niedokręconymi kołami, pojawiło się déjà vu – Romain Grosjean nie ukończył wyścigu z powodu źle umocowanej nakrętki koła. Honor ekipy uratował Kevin Magnussen, który dojechał na szóstym miejscu. To było jedyne pocieszenie dla Haasa podczas tego weekendu.

Rozwój sezonu pokazał, że z konstrukcją bolidu jest coś ewidentnie nie tak. Zespół zaczął w miarę możliwości wprowadzać kolejne poprawki, które dawały rezultat wręcz odwrotny do zamierzonego. Kiedy obaj kierowcy zaczęli jeździć z innymi specyfikacjami – Magnussen bolidem, w którym wprowadzono poprawki, a Grosjean tym, którym rywalizował w Australii – wyszedł na jaw zły kierunek modyfikacji. Stało się to w drugiej fazie kampanii, kiedy na krok wstecz i rozpoczęcie wszystkiego od nowa, było już za późno. Jedynym wyjściem było dotrwanie do końca sezonu i skupienie się na pracach nad przyszłorocznym bolidem. Haas ukończył sezon na przedostatnim, dziewiątym miejscu, tuż przed dogorywającym Williamsem.

Na głowach Gene’a Haasa i kierującego zespołem Guenthera Steinera pojawiło się wiele siwych włosów. Znaczną część z nich mogą zawdzięczać niesfornemu Romainowi Grosjeanowi, który zasłynął z zamiłowania do kuriozalnych wpadek i kolizji – nawet podczas wyjazdu z alei serwisowej przy prędkości 80 km na godzinę. Tym dziwniejsza była decyzja obu panów o zatrzymaniu Francuza na kolejny sezon.

Ekipa zrozumiała popełniony przez siebie wielki błąd. Przedwczesny zachwyt nad piątym miejscem w stawce doprowadził ich niemal na dno. Wniosków do wyciągnięcia z tej lekcji było o wiele więcej, niż mogliby przypuszczać.

Czy to koniec Haasa?

Podczas zimowej przerwy rozgorzało wiele dyskusji na temat przyszłości amerykańskiej ekipy. Wiele incydentów kierowców kosztowało Haasa niemałe pieniądze wydane na części zamienne, a fatalne wyniki z 2019 roku, które przełożyły się na niewielką nagrodę pieniężną na koniec sezonu, nie wyrównał w pełni tych strat. Zespół stanął więc przed wieloma dylematami, jednak największym z nich jest potencjalna sprzedaż ekipy.

Formuła 1 to najdroższy sport świata. Dostać się do niej to jedno, ale utrzymać na dalsze lata jest o wiele trudniejszym zadaniem. Wizja utraty przywileju, jakim są starty w królowej sportów motorowych, z pewnością niejeden raz spędzała sen z powiek włodarzom Haasa. W tej sytuacji zagrożeni są również kierowcy Grosjean i Magnussen, którzy z racji swojej nieciekawej reputacji (o którą „walczyli” zwłaszcza podczas minionego sezonu) oraz nie w pełni zaprezentowanym umiejętnościom, nie mieliby zbyt wielkich szans na zatrudnienie w którejś z ekip środka stawki, zwłaszcza jeśli w grę o fotel wchodziliby też inni zawodnicy.

Jakby problemów tych było mało, na początku roku świat obiegła globalna pandemia koronawirusa, która opóźniła start tegorocznego sezonu, a także niemal zupełnie zmieniła kształt kalendarza wyścigowego. Brak przychodów z rywalizacji był kolejnym gwoździem do trumny dla ekipy, która była już typowana jako jedna z czterech mogących pożegnać się z F1 w obliczu kryzysu pandemicznego. Pierwszym teamem, który poczuł smak zbliżającej się katastrofy był Williams, który ogłosił częściową lub całkowitą sprzedaż ekipy w celu ratowania swojej przyszłości. Przewidywano, że w ślad za nim pójdzie również Haas.

Z powodu obaw o finanse, zespół zrezygnował z wprowadzenia poprawek do bolidu na pierwszą rundę sezonu, co jeszcze przed startem kampanii stawiało jego sytuację w niekorzystnym świetle. Wierzono jednak, że nie umniejszy to zbytnio szans ekipy na walkę o punkty.

Niestety Grand Prix Austrii, podczas którego obaj zawodnicy wycofali się z rywalizacji z powodu problemów z hamulcami (z którymi zmagał się już Haas w przeszłości) mógł być właśnie tym ostatecznym krokiem ku końcowi. W głowach zarządzających z pewnością trwa teraz wielka burza i ważenie każdej możliwej kwestii za i przeciw. Czy był to tylko jednorazowy przypadek? Czy znów gdzieś popełnili jakiś fundamentalny błąd, który zrujnuje drugi z rzędu sezon?

Sprzedaż zespołu oznaczałaby koniec Haasa w jego obecnej formie. Gene Haas i Guenther Steiner potwierdzili, że nie zamierzają podjąć takiego kroku i chcą walczyć o pozostanie w F1. Mogą im w tym pomóc nowe regulacje techniczne. 

Rewolucja przepisowa szansą dla amerykańskiej ekipy

Podczas wymuszonej od ścigania przerwy F1 i FIA wykonały kilka przyszłościowych dla serii kroków. Ustalono przede wszystkim nowy, mniejszy limit budżetowy na sezon 2021, który liczy obecnie 145 milionów dolarów. Pułap ten będzie stopniowo zmniejszany przez najbliższe sezony i finalnie osiągnie 135 milionów. To duże ułatwienie dla mniejszych ekip, które do tej pory musiały liczyć się z rozrzutnością czołowych zespołów, co dawało im sporą przewagę nad pozostałymi siedmioma drużynami.

Szansą dla takich zespołów jak Haas będzie również wielka rewolucja techniczna, mająca na celu zmniejszenie przepaści w zasobności i osiągach pomiędzy czubem stawki a resztą. Mniej zamożne ekipy m.in. otrzymają więcej czasu na prace badawczo-rozwojowe w tunelach aerodynamicznych, co pozwoli na zmniejszenie strat w osiągach, będą zamrożone także niektóre elementy samochodu.

Nowe regulacje są wyciągnięciem ręki dla tych ekip, które bez rewolucji przepisowej, nie miałyby najmniejszych szans na nawiązanie walki z czołówką. F1 jest obecnie podzielona na dwie części: Formuła Mercedesa, Ferrari i Red Bulla oraz Formuła 1.5 pozostałych siedmiu ekip. Utrzymujący się taki stan rzeczy nie jest w żaden sposób korzystny dla tej serii, patrząc pod kątem także zainteresowania fanów. Włodarze królowej sportów motorowych musieli przerwać hegemonię wielkiej trójki i doprowadzić do nowej, bardziej sprawiedliwej serii.

Obecnie ważą się dalsze losy Haasa w Formule 1. Jeśli pokonają problemy z początku sezonu, mają szansę na pozostanie w tej serii na kolejne lata. Stawka jest więc wysoka, a czy wywiążą się z zadania tak, jak przystało na prawdziwy zespół F1? O tym przekonamy się w najbliższym czasie.

Image: © Haas F1, © Motorsport Grand Prix