Sprytny ruch Ferrari z polityką na pierwszym planie

Sprytny ruch Ferrari z polityką na pierwszym planie

Prawie dwa miesiące temu zespół Sauber ogłosił nawiązanie szeroko zakrojonej współpracy z Alfa Romeo, ze szczegółów wiemy tylko tyle, że marka należąca do grupy FIAT będzie sponsorem tytularnym szwajcarskiej ekipy, ale można się domyślić, że w tym całym partnerstwie chodzi o coś więcej niż tylko szlachetną poprawę osiągów najsłabszego zespołu w stawce...

Ferrari od zeszłego roku już nie należy do koncernu FIAT, aczkolwiek nie oznacza to, że drogi tych dwóch firm się rozeszły. Szefem grupy FIAT Chrysler Automobiles nadal jest niejaki Sergio Marchionne, który zarządza także firmą z legendarną siedzibą w Maranello. To właśnie on miał prowadzić negocjacje z Sauberem, które na pierwszy rzut oka wydają się dobre nie tylko dla tych dwóch stron, ale również dla samej Formuły 1.

Zespół Sauber jest w gigantycznym dołku. Jeszcze przed rokiem ważyły się losy tej ekipy, która była nieudolnie zarządzana przez Monishę Kaltenborn. Finanse były na bardzo złym poziomie, zespół opuszczali kolejni fachowcy, a poszukiwania potencjalnego inwestora zdawały się próżne.

Wreszcie znaleźli się nowi właściciele ekipy - firma Longbow Finance, którą dobrze poinformowani dziennikarze łączyli z jednym z kierowców szwajcarskiej stajni - Marcusem Ericssonem. Nie zmieniło to jednak wiele w kontekście formy zespołu Sauber na torze. Naprawdę ładnie prezentująca się maszyna, nie była zbyt często pokazywana w przekazie telewizyjnym, ponieważ w połączeniu z silnikiem Ferrari z ubiegłego roku, była czerwoną latarnią Formuły 1.

Któżby nie chciał, aby ten Sauber, w którym to przecież Robert Kubica odniósł swoje największe sukcesy w Formule 1, powrócił chociażby i nawet do środka stawki? Myślę, że w obecnej stawce różnice pomiędzy poszczególnymi ekipami są na tyle duże, iż nie ma śmiałka, który chciałby utrzymania aktualnego stanu rzeczy.

Z całą pewnością współpraca Saubera i Alfa Romeo to także określona pomoc finansowa, być może także technologiczna od Ferrari. To daje szanse na to, że ekipa z Hinwil przestanie być tłem rywalizacji w Formule 1 i wszyscy będą zadowoleni.

Czy ktoś jednak wierzy w szczerą filantropijność Ferrari? W Formule 1 za każdą transakcją kryje się drugie dno. Można śmiało przypuszczać, że nie inaczej jest w tym przypadku. W wyniku zmiany właściciela praw komercyjnych do F1, ta seria wyścigowa już wkrótce przejdzie kompletną rewolucję, która jest nie w smak ekipie z Maranello.

Obecnie Ferrari tak naprawdę bez względu na wyniki otrzymuje co roku gigantyczne honorarium za sam udział w zawodach Formuły 1, a także ma prawo weta przy ustalaniu jakichkolwiek regulaminowych zmian. Nie jest to zdrowa sytuacja dla sportu i Liberty Media otwarcie deklaruje chęć usunięcia tych patologii.

Tradycją już się stało to, że Ferrari postawione przy ścianie, wyjmuje swojego asa i straszy, że wycofuje się z Formuły 1. Niemniej jednak tym razem można odnieść wrażenie, że nie robi to na nikim większego wrażenia. Jakby to kontrowersyjnie nie zabrzmiało, trudniej jest sobie wyobrazić Ferrari, które nie startuje w Formule 1, niż Formułę 1 bez Ferrari. Mamy przecież tyle innych zespołów i po kilku sezonach nikt by już o tym nie pamiętał.

W celu utrzymania swoich wpływów ekipa z Maranello uzależniając od siebie mniejsze zespoły, próbuje kneblować im usta, którym w tym momencie dzieje się największa krzywda. Przy wprowadzaniu zmian regulaminowych nie mają żadnego głosu, a przydzielane im roczne bonifikaty od posiadacza praw komercyjnych są na tyle niewielkie, że balansują na granicy przetrwania.

Czy współpracujący de facto z Ferrari Sauber zaryzykuje utratę wsparcia ze strony ekipy z Maranello i zagłosuje zgodnie ze swoimi potrzebami? Jest to wielce prawdopodobne, że tak się nie stanie.

Pomysł podchwycił już Mercedes i jeśli tak dalej pójdzie, to będziemy mieli sześć zespołów stojących w opozycji do zmian, które wydaje się, że uzdrowią Formułę 1. Zostanie tylko Red Bull, Toro Rosso, Renault i McLaren.

Liberty Media czeka naprawdę trudny orzech do zgryzienia, ponieważ nawet wyjątkowo korzystna oferta dla słabszych zespołów może zostać zablokowana. Na szczęście mają jeszcze dużo czasu, bo nowe porozumienie Concorde będzie trzeba podpisać dopiero w 2020 roku.