Wywiad z Michałem Broniszewskim

Wywiad z Michałem Broniszewskim

Polak z powodzeniem walczący za kierownicą wyścigowego Ferrari, to już nie kwestia patriotycznych mrzonek. To rzeczywistość. Realizuje ją Warszawiak Michał Broniszewski, który współzawodniczy w serii Blancpain, w każdej kolejnej rundzie zapisując na swoim koncie spektakularne wyniki. To nie przypadek: jego kariera to znakomity przykład na to, że ciężka praca i upór przynoszą wymierne korzyści, a na odkrycie i realizację wielkiej pasji nigdy nie jest za późno. Potwierdzają to bezprecedensowe wyniki wywalczone w tym sezonie: Broniszewski zdobył tytuły mistrzowskie w Blancpain GT Sports Club, w kategorii GT Series w klasie Pro-Am oraz w Pro-Am Cup w rywalizacji Endurance. To jednak nie koniec, bowiem do końca sezonu pozostała ostatnia runda oraz szansa na tytuł w klasyfikacji Sprint. Jednak zanim rozdane zostaną wszystkie karty w tegorocznej serii Blancpain, poznajmy bliżej jednego z jej głównych rozgrywających. Specjalnie dla czytelników Motorsport Grand Prix, Michał Broniszewski.

Za Panem sezon pełen wybitnych osiągnięć, wielu podiów oraz triumfów, które doprowadziły do dwóch tytułów mistrzowskich. Tak spektakularne wyniki podawane bez wyścigowego kontekstu nie oddają jednak w pełni wszystkich wyzwań doświadczonych w tym sezonie. Jak wyglądało to z perspektywy Pańskiej oraz zespołowych partnerów?

Michał Broniszewski: Nie istnieje coś takiego jak łatwy weekend wyścigowy. Z pozycji telewidza wszystko może wydawać się proste, zresztą nie tylko w sportach motorowych. Warto wymienić tylko jeden element – przygotowanie fizyczne organizmu. Niejednokrotnie temperatura w samochodzie przekracza 45 stopni. Proszę sobie wyobrazić ćwiczenia na siłowni hantlami, nawet o niewielkiej wadze, przez powiedzmy godzinę, ale bez żadnej przerwy, w temperaturze 45 stopni. Zmęczenie narasta z każdym ruchem. Prowadzenie samochodu wyścigowego to wielki wysiłek fizyczny, do którego trzeba być naprawdę dobrze przygotowanym. Z tego punktu widzenia ma to niewiele wspólnego z prowadzeniem współczesnego, komfortowego samochodu osobowego po ulicy czy autostradzie. Przy tym narastającym zmęczeniu fizycznym trzeba cały czas zachować maksymalną koncentrację, o co niełatwo w takich warunkach. A ma to kluczowe znaczenie, gdy na torze jest prawie 60 samochodów wyścigowych.

Zacznijmy jednak od początku… Przytłaczająca większość karier kierowców wyścigowych rozpoczyna się od rywalizacji w kartingu. Pan nie tylko ominął tę ścieżkę, ale też samą rywalizację rozpoczął w wieku dojrzałym. Czy sądzi Pan, że z tego powodu jakaś część wyścigowego rzemiosła umknęła i okazała się niemożliwa do odzyskania pomimo wytężonej pracy?

MB: Można powiedzieć – lepiej późno, niż wcale… Może nie wypada mi tak mówić, ale chyba okazało się, że odkryłem w sobie talent, chociaż rzeczywiście późno. Moja kariera jest być może wyjątkiem potwierdzającym regułę, że aby dojść do czegoś trzeba zacząć od kartingu, a potem pokonać kolejno wszystkie szczeble wyścigowej drabinki. Omijając karting na pewno wiele straciłem i sporo zapłaciłem w pierwszych latach swoich startów.

Często laicy zdają się mieć mylne wyobrażenie, że sport motorowy to dziedzina polegająca na założeniu kasku, zajęciu miejsca za kierownicą i wciśnięciu przysłowiowego "gazu do dechy". Wiemy jednak, że kierowcy wyścigowi to prawdziwi atleci poświęcający na trening niezwykle dużo czasu. Jak w Pańskim przypadku wygląda fizyczna strona przygotowań do typowego weekendu wyścigowego?

MB: Jak już wspomniałem, traktuję tę sprawę bardzo poważnie. Aby móc rywalizować na najwyższym poziomie przez cały czas przygotowuję swój organizm. Ćwiczę każdego dnia rano przez minimum godzinę, z wyjątkiem dnia zaraz po zawodach. Poza tym minimum 3 razy w tygodniu gram w tenisa, a zimą jeżdżę na nartach.

Każda godzina testów na torze, to potężne koszty na które nie każdy zespół jest sobie w stanie pozwolić. Problemy te dotykają szczególnie prywatne zespoły serii GT. Czy istnieje jakiś substytucyjny sposób na to, jak radzić sobie za kierownicą podczas kolejnych rywalizacji, pomimo ograniczeń w czasie spędzanym na torze?

MB: Przede wszystkim jeszcze raz podkreślam, jak ważne jest przygotowanie organizmu, a także praca nad własną motywacją i koncentracją oraz niezwykle szczegółowa analiza swojej jazdy z inżynierem wyścigowym, z wykorzystaniem zapisu telemetrii. Dziesiątki razy oglądamy i analizujemy filmy kręcone kamerą pokładową. Nic jednak nie zastąpi jazdy samochodem wyścigowym podczas testów, ale tych jest zawsze za mało.

Od lat jest Pan wierny kultowej marce z Maranello. Czy pojawia się okazja testowania drogowych nowości marki Ferrari i czy któryś z modeli cieszy się Pana szczególnym uznaniem?

MB: No tak… Bycie kierowcą wyścigowym to naprawdę ciężka praca, ale i wielka satysfakcja dla kogoś kto kocha szybkie samochody. Nie jestem kierowcą fabrycznym, czyli pracującym na etacie dla fabryki, ale współpracuję bardzo blisko z zespołem Kessel Racing, wspieranym przez Ferrari. Stąd hasło używane przez Kessela, podobnie jak inne podobne zespoły: Racing with Ferrari. Dzięki temu jestem często zapraszany przez Ferrari na testy modeli przedprodukcyjnych. W trakcie tych jazd wraz z innymi kierowcami testujemy modele niemal już gotowe do produkcji i na przykład korygujemy oraz optymalizujemy ustawienia rozmaitych zespołów. Dostaję wszystkie produkowane przez Ferrari modele do jazd próbnych. Jazda modelem F12 TDF o mocy 780 KM, najmocniejszym w gamie Ferrari, wyposażonym w uznany za najlepszy silnik sportowy w samochodzie drogowym, jest czymś niezapomnianym.

Pomimo ogromnych sukcesów w prestiżowych seriach wyścigowych, znajomość Pańskich wyników wciąż zdaje się być w naszym kraju niewielka. Czy uważa Pan, że sporty motorowe są spychane na margines w publicznym dyskursie mediów zajmujących się sportem i czy można zmienić tę sytuację?

MB: Bez kibiców nie ma wielkiego sportu, a łaska kibiców na pstrym koniu jeździ… Popularność dyscypliny w dużym stopniu zależy od sukcesów. Tak jest w Polsce, ale nie tylko. Bardzo szanuję i podziwiam prawdziwych, zagorzałych kibiców każdej dyscypliny sportowej, ale szkoda, że w Polsce jest tak mało fanów motorsportu. Tym bardziej jestem niezwykle wdzięczny wszystkim tym, którzy śledzą moje starty, którzy trzymają za mnie kciuki w każdym wyścigu, którzy są niekiedy krytyczni, ale też potrafią docenić osiągnięcia. Bardzo często widać w rozmowach z nimi, że to prawdziwi fachowcy i pasjonaci.

Wielokrotnie podkreślał Pan swoje profesjonalne i niezwykle ambitne podejście do sportu motorowego, co doskonale widać zarówno w rywalizacji na torze jak i w kontaktach z fanami oraz mediami. Pochodną takiego podejścia muszą też być niezwykle ambitne cele. Jaki one wyglądają w perspektywie najbliższej przyszłości i czy będziemy mogli kibicować Michałowi Broniszewskiemu rywalizującemu w kultowym 24-godzinnym wyścigu na torze Le Mans?

MB: Start w Le Mans jest cały czas moim celem, ale nie za wszelka cenę. Już dawno postanowiłem, że pojadę w kultowym klasyku, jeżeli będzie to projekt z szansami powodzenia. Miałem już kilka propozycji startu w tym wyścigu, ale w zespole i z kierowcami, z którymi szansa na sukces była niewielka. Gdy tylko zobaczę taką szansę, na pewno zobaczycie mnie na starcie wyścigu 24h Le Mans. Innymi słowy, chcę pojechać w Le Mans nie po to, aby się przejechać, ale aby wygrać, a przynajmniej stanąć na podium. To część mojej życiowej filozofii, można powiedzieć mojego planu na życie.

Sport motorowy to rywalizacja zespołowa. W Pańskim przypadku ów team spirit jest na jeszcze wyższym poziomie, bowiem dzieli Pan fotel kierowcy z innymi zawodnikami. Jak w takim przypadku odnajduje się idealnych partnerów z którymi można dzielić zarówno zwycięstwa i porażki?

MB: Dobór odpowiednich kierowców do załogi do niełatwa sprawa, ale i klucz do sukcesu. W serii Blancpain, a szczególnie w klasie Pro Am mamy dość dużą swobodę negocjacji i wyboru. Bardzo pomocny jest w tym zespół, który ma dobrą orientację na „rynku” kierowców. Trzeba dobrać kierowców pod względem stylu jazdy, osobowości i wielu innych cech. Idealna załoga to taka, gdzie nie tylko jedziemy ze sobą w wyścigu, ale potem idziemy razem na kolację czy na piwo i po prostu lubimy spędzać ze sobą czas, a niekiedy zostajemy dobrymi kolegami, czy nawet przyjaciółmi. W sporcie tak jak w życiu: najważniejsi są ludzie.

Poza sportem wciąż działa Pan zawodowo. Jakie przymioty można przenieść ze świata biznesu na grunt rywalizacji wyścigowej i vice versa?

MB: W biznesie, jak w sporcie – zwycięża najlepszy, dlatego we wszystkim, czym się zajmuję staram się dążyć do doskonałości. Nie odkryję Ameryki gdy powiem, że aby odnosić sukcesy w dowolnej dziedzinie życia, potrzebne są pewne uniwersalne cechy charakteru czy osobowości. Konsekwencja w działaniu, dobrze pojęty upór w dążeniu do celu, bystrość umysłu, umiejętność obserwacji ludzi i otoczenia, umiejętność stawiania sobie celów i ich realizacji, nawet pomimo chwilowych niepowodzeń... To cechy, które trzeba mieć i rozwijać w sobie, aby odnosić sukcesy w różnych dziedzinach życia.