Zespół Ferrari – cyrk na czterech kółkach, który wymaga rewolucji

Zespół Ferrari przez ostatnie lata jest pogrążony w dość dużym kryzysie, którego największe skutki odczuwane są w sezonie 2020. Perspektywa szybkiej poprawy jest dość znikoma, a wszelkie podejmowane działania i zarządzanie włoską stajnią kreują wokół niej dość cyrkową otoczkę.
Złe zarządzanie
Obserwując z boku prosperowanie włoskiego zespołu nie trudno odnieść wrażenia, że wewnątrz włoskiej stajni w ostatnim czasie ściganie zeszło na boczny tor, a priorytetem stała się polityka, która z czasem zaczęła odgrywać coraz większe znaczenie.
Od ostatniego indywidualnego mistrzostwa dla Ferrari mija trzynaście lat, a ostatni tytuł wśród konstruktorów włoski zespół zdobył w 2008 roku. Przez ten czas przez ekipę przewinęło się czterech szefów, których wspólnym mianownikiem był brak sukcesów. Drobnym wyjątkiem był Stefano Domenicali, który w swoim pierwszym pełnym sezonie zdobył wcześniej wspomniane ostatnie mistrzostwo konstruktorów dla zespołu z Maranello, a Felipe Massa mógł wówczas czuć się przez kilkadziesiąt sekund mistrzem świata. Pamiętny thriller na torze Interlagos z sezonu 2008 jest uznawany – nie tylko w mojej opinii – za symboliczny początek upadku Scuderii Ferrari, która od tego czasu stopniowo z roku na rok musi notorycznie uznawać wyższość swoich rywali.
W teorii Ferrari ma wszystko czego potrzeba do zawojowania F1 – w tym pieniądze oraz zaplecze. Przez zespół w ostatnim czasie przetasowało się wielu świetnych kierowców, którzy jednak nie byli wstanie zdobyć szczytów pod szyldem włoskiej stajni. Problem w zespole wydaje się więc bardziej złożony i dotyczy samego „serca” ekipy, które nie potrafi ukierunkować jej na odpowiednie szlaki.
Wewnętrzne konflikty w Ferrari, których w ostatnich latach nie brakowało oraz dziwne kończenie współpracy z liderami zespołu, to czynniki, które w dużej mierze destabilizują cały zespół. Dobitnym tego przykładem były potyczki na linii Luca di Montezemolo - Sergio Marchionne oraz zwolnienie Marco Mattiacciego, który stracił stołek szefa zespołu po ośmiu miesiącach wskutek dość odważnej polityki.
Z bardziej świeżych spraw warto nadmienić również zgrzyt pomiędzy obecnym szefem Ferrari i jego poprzednikiem - Maurizio Arrivabene. Ówczesną genezą konfliktu były różne poglądy na temat przyczyn, które doprowadziły do przegrania mistrzostw w sezonie 2018.
Kierunek koncepcyjny i brak mocy
Ferrari w ostatnim czasie imponowało swoją wydajnością, która z czasem zaczęła wzbudzać podejrzenia w obozach konkurencji. Włoski zespół stał się wówczas dobitnym przykładem, że F1 to nie sama prędkość, ale również docisk, którego zdecydowanie brakowało ekipie z Maranello. To uległo zmianie w sezonie 2019, gdy szefem ekipy został Mattia Binotto. Wówczas od GP Singapuru bolidy SF90 były wyposażone w nowy agresywny pakiet aerodynamiczny, którego zadaniem było generowanie zwiększonej siły docisku.
Wprowadzone zmiany przyniosły zamierzony efekt, ale żeby tradycji stało się zadość, na drodze zespołu pojawiły się pewne komplikacje, które odbijają się czkawką w Maranello do dziś. Problem dotyczył nienaturalnie wydajnej jednostki napędowej, której rozwój został ukrócony przez wprowadzone dyrektywy, a temat tajnej ugody pomiędzy zespołem a FIA nadal jest dość gorącym wątkiem w padoku F1. Ferrari, wraz z podpisaniem poufnego porozumienia, zostało zmuszone do wprowadzenia konstrukcyjnych zmian w swoim silniku, które znacznie obniżyły jego osiągi.
Z najnowszych analiz wynika, że ich jednostka napędowa traci obecnie w trybie kwalifikacyjnym aż 50 KM w porównaniu do silnika Mercedesa. Przedsezonowe testy i podwójny weekend w Austrii obnażył główną słabość Ferrari, które w punktach pomiaru prędkości nie plasowało się, jak dotychczas w górnych rejonach tabeli. Taki rozwój wydarzeń odbija się również na zespołach klienckich, które także obecnie zmagają się z dużymi problemami na płaszczyźnie wydajności.
Perspektywa poprawy jest obecnie jednak znikoma, ponieważ zespół będzie musiał przejechać cały sezon na tej specyfikacji silnika, z którą rozpoczął zmagania w Austrii. To snuje dość ponure wizje na pozostałą część tegorocznej kampanii. Ciekawostką jest fakt, że pieczę nad zbyt wydajnym silnikiem sprawował Mattia Binotto, którego pozycja w zespole balansuje obecnie na totalnej krawędzi.
Ferrari potrzebuje gruntownej rewolucji
Ferrari w chwili obecnej potrzebuje dość poważnej rewolucji, a nie kosmetycznych zmian, które mogą jedynie zatuszować mankamenty włoskiego zespołu. Obecny szef Ferrari, Mattia Binotto, dowodzi nie tylko całą ekipą, ale również sprawuje nadzór nad działem technicznym, którym kieruje nieprzerwalnie od 2016 roku.
Najnowsze informacje z włoskiego obozu mówią o planowanej zmianie na stanowisku szefa zespołu, którym ma zostać Antonello Coletta – odpowiedzialny obecnie za program GT Ferrari. Jeżeli to się potwierdzi, wówczas Binotto straci posadę szefa ekipy, ale prawdopodobnie pozostanie na stanowisku szefa działu technicznego, co nie jest dobrym i rozsądnym kierunkiem dla Ferrari. Binotto, pełniąc obie funkcje, po części zaniedbuje każdą z nich, dlatego dyrektor sportowy nie może pełnić również funkcji dyrektora technicznego, ponieważ obie role dzieli dość duża przepaść.
Odwrócenie sytuacji i zachowanie Binotto na obecnym stanowisku ze zmianą szefa działu technicznego również nie idzie w parze z racjonalnym myśleniem, ponieważ utrzymany pozostanie aktualny system pracy z zachowaniem teraźniejszych struktur. W tym wypadku potrzebne są fundamentalne zmiany, do których zalicza się pełna restrukturyzacja działu technicznego, który wymaga obecnie największych modyfikacji.
Ferrari potrzebuje rewolucji na wzór tej, której kilkanaście lat temu dokonał Jean Todt, ściągając do zespołu m.in. Rossa Brawna. To z czasem zaowocowało wieloma sukcesami, za którymi w głównej mierze stał Michael Schumacher. W obecnym przypadku Ferrari powinno za wszelką cenę przekonać do siebie Andy’ego Cowella, który byłby idealnym rozwiązaniem dla tego zespołu pod kątem prac przy silniku na sezon 2022.
- Image: © Scuderia Ferrari