Zapewne to jeden z powodów, dla którego powrót do pasma sukcesów, do czasów porównywalnych z latami Michaela Schumachera i Jeana Todta, jest w Ferrari tak pożądany. Zapowiedzi owego przełomu ciągnęły się długimi latami, w efekcie często potęgując niestety skalę kompromitacji. W samym tylko okresie startów Leclerca, de facto rok w rok mieliśmy info o nadchodzącym ataku na tytuł. Realnie, ten atak nie nastąpił jak dotąd nigdy, a okazyjne błędy kierowcy z Monako nie były paradoksalnie główną przeszkodą. Inżynierom zdarzało się w tym okresie przedstawić samochód naprawdę konkurencyjny, jak choćby w sezonie 2022, więc rzecz nie zawsze sprowadzała się też do potencjału technologicznego teamu. Jednak liczba błędów strategicznych, czasem zupełnie śmiesznych i oczywistych, zbyt często stawiała kropkę nad i.

Efektem była swoista spirala, z której zespół w zasadzie nie wyszedł do dziś. Nie wyszedł, ponieważ cały czas jesteśmy w fazie oczekiwania na wielki przełom. Mam wrażenie, że źródłem tej spirali był rodzaj paniki w najwyższych kręgach decyzyjnych. W zasadzie od czasów Schumachera każdy trudny okres pociągał za sobą zmiany na kluczowych stanowiskach, ze szczególnym uwzględnieniem szefów teamu, choć bynajmniej nie tylko, ponieważ bywały lata, gdzie całe grono osób, mocno istotnych dla projektu bolidu i funkcjonowania składu, było wymieniane.

W przypadku szefów ekipy była to wręcz istna karuzela i trudno uciec od wrażenia, że w niektórych sytuacjach podejmowano decyzje pod presją chwili, na zasadzie nie do końca przemyślanej i właśnie pod wpływem emocji. Nierzadko zmiana nie przynosiła oczekiwanego wybawienia z kłopotów, a bywało, że efekt oznaczał wręcz ich intensyfikację. Po duecie Schumacher – Todt przewijały się zatem takie nazwiska, jak Domenicali, czy Mattiacci (którego Luca di Montezemolo sprowadził z USA, zwalniając Domenicaliego po trzech wyścigach bez podium w sezonie 2014, Mattiacci objął zatem stery w trakcie sezonu, z wyścigu na wyścig). Mattiacci nie zagrzał zbyt długo miejsca, ponieważ po raptem ośmiu miesiącach musiał je zwolnić na rzecz Maurizio Arrivabene. Później oczywiście pojawił się Mattia Binotto, a następnie Fred Vasseur, który sezon 2023 zaczął z przytupem i to już przed jego rozpoczęciem.

Ogłoszono bowiem szokujący wielu transfer Hamiltona do Ferrari. Sprawa, moim zdaniem mocno kontrowersyjna, również ze strony samego Hamiltona, ale to temat na osobny tekst. Z perspektywy Ferrari jest to kolejna, co najmniej dyskusyjna decyzja, nie wspominając nawet o aspekcie lojalnościowym. Carlos Sainz po prostu nie zasłużył na takie potraktowanie. Nie on jest bowiem problemem teamu i powodem braku topowych wyników. Jak pisałem wcześniej, Leclerc w kluczowych momentach niekoniecznie był w stanie wystrzegać się błędów, a głównym elementem stopującym jest strona technologiczna i częsty chaos strategiczny w zespole, również brak konsekwencji w zarządzaniu. Paradoksalnie właśnie Carlos Sainz okazuje się szybszym kierowcą Ferrari na początku tego sezonu, co jest bodaj najciekawszym elementem tych pierwszych wyścigów (na równi moim zdaniem z przewagą szybkościową Russella nad Hamiltonem i możliwymi powodami, jakie za tym stoją).

Ciekawym również dlatego, iż odchyla trochę rąbka tajemnicy co do bardziej zakulisowych emocji panujących w teamie. Tak, mam na myśli choćby inaugurujące aktualny sezon Grand Prix Bahrajnu, w którym właśnie Sainz, jako szybszy kierowca Ferrari, wskoczył na podium po bardzo ładnej jeździe. Reakcja ekipy, a raczej jej brak bezpośrednio po wyścigu była szokiem z pewnością również dla samego Sainza, a nagrania z tej dość przedziwnej okoliczności biły rekordy popularności. Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, żeby wydedukować, iż intencja i bodziec do takiego zachowania szedł z góry, według mnie właśnie od Vasseura. Sainz swoim wynikiem w Bahrajnie (jak i później w Australii) zakpił bowiem sobie po prostu z kadrowej decyzji Freda, co do sezonu 2025, a takie kpiny bolą, szczególnie jeśli widzi je Twój własny szef jak np. John Elkann, który również bardzo dobrze wie, o ile więcej będzie musiał wskutek swojej decyzji płacić Hamiltonowi.

Oczywiście w Australii już takich błędów nie popełniono i zadbano o dobrą oprawę. Nie mniej jednak tamten moment to dla mnie taka swoista chwila prawdy, jeśli chodzi o realne, zakulisowe emocje w Ferrari. I nie świadczy to bynajmniej dobrze o szefie stajni, tym bardziej, że takich momentów było więcej. Weźmy chociażby sensacyjny i bardzo pozytywny debiut Ollie Bearmana w Arabii Saudyjskiej. Piszę w tym kontekście o detalach, które jednak składają się w pewną całość. Zarówno zespół, jak i Bearman podkreślali przed wyścigiem, że najważniejsze to nie ponieść się chęci zaimponowania i zbierać doświadczenie. Logiczne w tej sytuacji. Mam jednak nieodparte wrażenie, że Vasseur nie do końca wierzył w możliwości młodego podopiecznego i był nimi mocno zaskoczony. Przykład? Proszę bardzo. Dobór opon na start wyścigu. Jako jeden z niewielu Bearman wystartował na miękkiej mieszance. De facto oprócz niego i Bottasa wszyscy startowali na pośrednich oponach. To właśnie pokazuje, z jaką dozą dystansu podchodzono do tego, co Bearman pokaże na torze. W sensie bowiem czystej strategii wyścigowej i jej potencjału wynikowego takie podejście było w zasadzie skazaniem zawodnika na porażkę. Przewagi przyczepnościowej na pierwszych okrążeniach raczej wykorzystać nie mógł, ze względu na małe szanse na wyprzedzanie, a wczesny pit stop wykluczyłby go z możliwości awansu. Oczywiście Bearman miał paradoksalnie sporo szczęścia, ze względu na wypadek Strolla i samochód bezpieczeństwa, oznaczający serię pit stopów oraz wyrównanie strategiczne z resztą stawki, ale przy innym scenariuszu wady takiej strategii byłyby ewidentne. No tylko przecież nie byłaby to wina Vasseura, prawda? Wiadomo debiutant, niewielkie oczekiwania, mało kilometrów w F1 itd.

A propos kilometrów w Formule 1. Pomiędzy Grand Prix Arabii Saudyjskiej a Australii zorganizowano dla Bearmana testy (starszym samochodem z 2022 roku) we Fiorano, aby bardziej zaaklimatyzować Brytyjczyka do sprzętu F1 na wypadek angażu w Melbourne. Wszystko fajnie. Tak powinno być. Problem w tym, że taki program został sklecony spontanicznie po całym hype’ie i zachwycie (całkowicie uprawnionym) nad fantastycznym występem Olliego w Dżudzie. I to jest właśnie mój główny wątek krytyki pod adresem aktualnego szefa Scuderii Ferrari. Działanie pod wpływem wizerunkowym. Tak go chwalą? No to trzeba mu dać szansę. Czemu nie wcześniej? Gdyby Bearman miał zapewniony porównywalny trening, np. przed sezonem ,wynik w Arabii Saudyjskiej mógłby być jeszcze lepszy. Proszę zwrócić uwagę, że pod koniec owego Grand Prix Ollie jechał de facto tym samym tempem co Charles Leclerc, a to oznacza, że cały jego progres miał miejsce w trakcie samego wyścigu, pod ogromną presją, przy bardzo konsekwentnych atakach ze strony takich konkurentów, jak Norris czy Hamilton. I to chyba najbardziej pokazuje potencjał tego kierowcy. Proszę też zauważyć, że pytając przez radio, co do swoich szans na „dowiezienie” pozycji do mety, Bearman uzyskał odpowiedź negatywną. Zespół zwyczajnie nie zakładał, że Brytyjczykowi uda się w takich warunkach, tak podkręcić tempo, że przy takiej presji tak duży postęp jest możliwy. To kolejny dowód ograniczonej świadomości potencjału zawodnika ze strony szefostwa teamu. O ile bardziej skuteczne i płynne byłoby jego przygotowanie, gdyby zapewniono odpowiednie warunki? Przecież kierowca rezerwowy nie powinien być maskotką, która ma się cieszyć, że „reprezentuje barwy danego zespołu”.