Pułapka Verstappena
Cofnijmy się na chwilę do 2016 roku, a konkretnie do wydarzeń sprzed GP Hiszpanii. Helmut Marko podjął wówczas decyzję, że fotel w ekipie Red Bull Racing straci Daniił Kwiat, który w poprzedniej rundzie – GP Rosji – spowodował kolizję z Sebastianem Vettelem. Dla wielu było to zdziwienie, że na tak radykalny ruch zdecydowano się tak naprawdę już w początkowej fazie sezonu. Red Bull nie miał jednak żadnych wątpliwości. Jak postanowili, tak zrobili.
Miejsce Rosjanina zajął Max Verstappen, który już wtedy pokazywał, jakim ogromnym talentem został obdarzony. Holender z miejsca usiadł za kierownicą samochodu Red Bulla i na torze pod Barceloną odniósł spektakularne zwycięstwo. Potwierdziło to tylko słuszność decyzji Helmuta Marko. Ruch świetny, aczkolwiek pokazał, jak bezwzględni potrafią być najważniejsi przedstawiciele ekipy.
Od tego czasu Max Verstappen piął się po kolejnych szczeblach, aż w końcu w 2021 roku wywalczył tytuł mistrzowski. Red Bull wiedział, w kogo inwestować i pod kogo budować swój samochód. Jednak z czasem wpadli w pewną pułapkę – rozwój auta pod jednego zawodnika w końcu odbija się przysłowiową czkawką. Drugi samochód zdecydowanie bowiem nie jest w stanie podpasować zespołowemu partnerowi Holendra. Było tak z Danielem Ricciardo, Pierre’em Gaslym czy też Alexem Albonem. Żaden z nich nie był w stanie nawiązać równej walki z Maxem Verstappenem.
Widzieliśmy też to na przykładzie Sergio Pereza, który początkowo był w stanie wygrywać pojedyncze wyścigi, ale z czasem było coraz gorzej. I tak, gdy w 2024 roku Red Bull zaczynał tracić swoją przewagę i pojawiały się to nowe problemy, Meksykanin przestał się kompletnie liczyć w walce o czołowe lokaty. Jego wyniki zdecydowanie odbiegały od tych uzyskiwanych przez Verstappena, który sam również miał problemy, a jego czwarty mistrzowski tytuł nie był wcale tak łatwy do wywalczenia.
Im sezon zbliżał się ku końcowi, tym pojawiało się coraz więcej głosów, że Red Bull powinien zakończyć współpracę z Sergio Perezem. To wręcz nie przystoi, by kierowca zespołu mistrza świata konstruktorów odpadał w pierwszym segmencie kwalifikacji. Widać było też, że Meksykanin coraz bardziej tracił motywację, nie widząc znaczącego wsparcia w zespole. Poza tym też wiedział, że i tak jest numerem dwa, zwykłym przybocznym Maxa Verstappena.
W końcu – mimo wcześniej przedłużonego kontraktu – Red Bull postanowił w grudniu, że rozwiąże umowę z Perezem, a jego miejsce w zespole zajmie Liam Lawson, który pokazał swój potencjał w barwach AlphaTauri/RB. Notabene Nowozelandczyk zastąpił tam w trakcie sezonu Daniela Ricciardo.
Wydawało się, że jest to całkiem dobry ruch, w końcu Lawson wyglądał na kierowcę perspektywicznego. Otrzymał świetną okazję, by pokazać swój potencjał w bądź co bądź topowym zespole. Niestety, pierwsze dwie rundy zweryfikowały jego zapał – ani razu nie zapunktował, ani nawet nie przebrnął przez pierwszą część kwalifikacji. Potwierdził tym samym, że między nim a Red Bullem RB21 nie zaiskrzyła żadna chemia. Co więcej, zespół nie chciał dłużej czekać i nie dał mu już szansy na reakcję. Tym samym Lawson pożegnał się z ekipą po zaledwie dwóch wyścigach, a jego fotel zajął Yuki Tsunoda.
Brak jasnej przyszłości
W Formule 1 na ten moment jest tylko dwadzieścia wyścigowych etatów. Liczba ta jest bardzo mała, więc w teorii tylko elita może liczyć na angaż w królowej sportów motorowych. Biorąc też pod uwagę, że w obecnej stawce jest pewne grono kierowców, którzy tak naprawdę są obecnie trzonem F1, liczba wolnych etatów wciąż maleje.
Wydawałoby się więc, że w kolejce do zajęcia miejsca w zespole Red Bull Racing stoi wielu zawodników. Nic bardziej mylnego. Wielu z nich nie chce być zespołowym partnerem Maxa Verstappena, a patrząc na wspomniane historie, lada chwila mogą być z tej ekipy zdegradowani za brak wyników. Natomiast elita Formuły 1, czyli kierowcy pokroju Lewisa Hamiltona, Charlesa Leclerca, Lando Norrisa czy George’a Russella nie zamierzają być kierowcą numer dwa. Mają swoje kontrakty i nie w smak im obecnie zmieniać auta.
Co z innymi zawodnikami w stawce? Tutaj też wielu z nich miało już podpisane kontra, a ponadto Red Bull nie traktuje ich za wystarczająco dobrych, by mogli do nich dołączyć. Oczywiście dochodzi do tego kwestia osobistych preferencji kierowców i inne zobowiązania.
Ostatnią grupą są młode talenty, które albo rywalizują w seriach juniorskich, albo są już w tzw. programie juniorskim Red Bulla. To właśnie tą drogą podążali Sebastian Vettel, Max Verstappen, Daniel Ricciardo, Yuki Tsunoda czy właśnie Liam Lawson. Niestety, obecni kierowcy to wciąż młodzi zawodnicy, jeszcze niegotowi na angaż w Formule 1. Potrzebują czasu, ale gdy będą zbyt długo czekać, znajdą inną ścieżkę niż tę Red Bulla.
W tym roku do F1 awansował co prawda Isack Hadjar, który został wicemistrzem Formuły 2 w sezonie 2024. Czas pokaże, czy uda mu się utrzymać obiecujące wyniki z serii juniorskich. Jeśli tak, to naturalnym krokiem dla niego będzie awans do ekipy Red Bull Racing.
Brutalna polityka kadrowa Red Bulla
Wszyscy widzą, że odejście Adriana Neweya – legendarnego już konstruktora – sprawiło, że Red Bull Racing ma spory problem w rozwoju samochodu. Owszem, mogli już osiągnąć swój limit w pamiętnych konstrukcjach z sezonu 2022 i 2023, ale skoro inne ekipy mogły stworzyć auto szybsze, to dlaczego nie oni? Czy więc nie jest to swego rodzaju porażką? Ależ owszem. Ma to też oczywiście związek z konstruowaniem samochodu pod Maxa Verstappena.
Kolejne kłopoty to wina Helmuta Marko. Doradca ekipy ma wciąż dużo do powiedzenia, a już szczególnie w kwestii kierowców. Austriak ma bardzo radykalne podejście do młodych zawodników, można powiedzieć, że wręcz bardzo krytyczne. To właśnie on odpowiada też za szybką degradację Liama Lawsona. Patrząc zdroworozsądkowo, była to zdecydowanie zbyt pochopna decyzja. Brakuje tu czasu na naukę, a szczerze mówiąc, Red Bull najprawdopodobniej stracił już i tak szanse na tytuł mistrza w klasyfikacji konstruktorów. Szybką zmianą kierowców nie wskórają zbyt wiele, a nie umniejszając Yukiemu Tsunodzie, nie jest to kierowca pokroju Maxa Verstappena i przyszły mistrz świata.
Pozostaje też kwestia jednostek napędowych. Choć Honda oficjalnie wycofała się z Formuły 1, to do końca 2025 roku współpracuje z Red Bullem. Jest to więc ostatni sezon, w którym korzystają ze sprawdzonych silników. Tym samym może to być problemem, że jednostka napędowa nie jest już aż tak doskonała w porównaniu do tych, którymi dysponują rywale.
Red Bullu! Quo vadis?
Podsumowując już, można zadać sobie ostateczne pytanie: Dokąd zmierzasz, Red Bullu? Problemów, jak widać, jest multum. Coś w tej ekipie się zmieniło, coś, tak mówiąc po młodzieżowemu, uleciało. Skończyła się dominacja i seryjne zwycięstwa. Rośnie też frustracja Maxa Verstappena, który po triumfalnych sezonach po raz pierwszy od dawna nie prowadzi w klasyfikacji mistrzostw.
Nie wygląda to też dobrze z medialnego punktu widzenia. Red Bull Racing, z Helmutem Marko na czele, po raz kolejny może być odpowiedzialny za – nie bójmy się tego słowa – zrujnowanie kariery. Pełny optymizmu Liam Lawson został brutalnie zdegradowany po zaledwie dwóch rundach, bez jakiejkolwiek szansy na poprawę, wyciągnięcie wniosków. Trzy dni testów i te dwa weekendy wyścigowe to zdecydowanie za mało, by pokazać pełnię swoich możliwości. Co prawda będzie miał teraz szansę w ekipie Racing Bulls, ale czy pozwoli mu na to jego nastawienie – degradacja może być bowiem ciosem dla jego zdrowia psychicznego. Choć paradoksalnie tam może być mu nieco łatwiej, auto nie jest bowiem budowane pod jednego kierowcę.
Red Bull Racing musi teraz liczyć na Yukiego Tsunodę. Jeśli Japończyk, znacznie już bardziej doświadczony kierowca od Lawsona, również będzie mieć problemy z konkurencyjnością, potwierdzi to tylko, że drugi samochód w ekipie jest po prostu beznadziejny, a Marko zdecydowanie pospieszył się z degradacją Nowozelandczyka.