W historii Formuły 1 nie znajdziemy wielu tajskich kierowców. Było ich zaledwie dwóch. Pierwszym był Prince Bira ścigający się w latach 1950-1954. Bira był członkiem tajskiej rodziny królewskiej i brał udział w dziewiętnastu Grand Prix, nie odnosząc jednak większych sukcesów. Na drugiego kierowcę Tajlandia musiała poczekać aż do 2019 roku, kiedy zadebiutował Alex Albon. Po burzliwej karierze w stajniach rodziny Red Bulla osiadł po rocznej przerwie na stałe w Williamsie.
Teraz Albon wspiera i lobbuje za pomysłem organizacji Grand Prix w jego rodzimym kraju.
„Po pierwsze, staram się dotrzymać kroku Stefano i pytać go [o możliwość wyścigu w moim kraju]” – powiedział Alex Albon. „To bardzo ekscytujące, oczywiście. Dla mnie i całej Formuły 1”.
„Tajlandia to niesamowity kraj i jestem pewien, że ludzie, którzy byli w Tajlandii, potwierdzą to samo. Chętnie bym pewnego dnia pokazał moim kolegom kulturę Tajlandii, jedzenie”.
Dzięki podniesieniu tego tematu Stefano Domenicali, po rozpoczęciu sezonu w Australii, udał się do Tajlandii podjąć rozmowy w sprawie organizacji potencjalnego wyścigu.
Największe wyzwanie stanowią jednak warunki atmosferyczne panujące na miejscu. Pod względem wyzwań związanych z temperaturą i wilgotnością powietrza tor dorównywałby lub byłby nawet trudniejszy niż Singapur, który zasłynął już z fizycznego wyzwania, jakie stanowi nawet dla najbardziej doświadczonych kierowców.
„Będzie ciekawie z tym upałem, to jest jeden obszar, który może sprawić, że będzie to Singapur 2.0” – przyznał Albon.
„Jednak tym bardziej. Ze swojej strony robię wszystko, co mogę, aby to się udało. Zobaczmy”.