Ricciardo jest cieniem samego siebie
Wszyscy fani królowej sportów motorowych pamiętają sezon 2014 i to, jak Daniel Ricciardo pokonał w Red Bullu swojego zespołowego partnera, którym był czterokrotny mistrz świata, Sebastian Vettel. Zdecydowanie był to tzw. prime Australijczyka w Formule 1. Trzy wygrane wyścigi w czasie totalnej dominacji Mercedesa i solidne trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej. Co prawda wynik ten powtórzył dwa lata później, ale wówczas wygrał tylko raz i powoli zaczynał żyć w cieniu wschodzącej gwiazdy, Maxa Verstappena.
Mimo tego, że Holender zaczął wieść prym w Red Bullu, tak Ricciardo dalej był solidnym kierowcą i gdy tylko dojeżdżał do mety, to zawsze był w czołowej szóstce. Tak było w latach 2017 i 2018. Niestety, wtedy też końca dobiegła jego kariera w ekipie z Milton Keynes. To oznaczało jedno – w mniej konkurencyjnym zespole nie będzie już tak łatwo.
I rzeczywiście, dwa sezony w Renault i w McLarenie nie były już tak owocne. Co prawda udało mu się wygrać na torze Monza w 2021 roku, ale poza tym w ciągu tych czterech lat tylko jeszcze dwukrotnie stawał na podium.
Gorsza forma i napór młodych zawodników sprawił, że na rok 2023 zabrakło dla Ricciardo miejsca. Wydawało się więc, że będzie to już dla niego definitywny rozbrat z Formułą 1. Ku zaskoczeniu, Red Bull zaoferował mu jednak miejsce kierowcy testowego. To też przyczyniło się do tego, że wykorzystał słabnącą formę Nycka de Vriesa i dostał szansę na powrót do regularnego ścigania z ekipą Scuderia AlphaTauri już w połowie sezonu 2023.
Wielu sądziło, że bogate doświadczenie Australijczyka zaprocentuje i będzie górował nad zespołowym partnerem, Yukim Tsunodą. Na jego nieszczęście tak się jednak nie stało. Najpierw kontuzja, a potem przerwa w startach sprawiła, że sezon 2023 mógł uznać za stracony. Nie lepiej jest i teraz. Ricciardo jest kompletnie niewidoczny i nie prezentuje niczego wybitnego na tle Tsunody. Co prawda ma niezbyt konkurencyjny samochód, ale zdecydowanie jest już cieniem samego siebie sprzed lat.
GP Singapuru ostatnim wyścigiem Ricciardo?
Mimo że Australijczyk nie prezentuje niczego wybitnego, tak w tym roku wielu już wróżyło mu powrót do Red Bulla w miejsce Sergio Pereza, który zdecydowanie zawodzi i najprawdopodobniej przez niego ekipa nie będzie miała szansy na tytuł wśród konstruktorów.
Temat jednak upadł i Meksykanin wydaje się bezpieczny. Co więcej, w trakcie weekendu wyścigowego w Singapurze nasiliły się plotki sugerujące, że będzie to już ostatnia runda Australijczyka, a jego miejsce zajmie Liam Lawson.
„Niestety, wygląda na to, że na ten moment Singapur będzie ostatnim wyścigiem Daniela Ricciardo. Później za kierownicą zasiądzie Liam Lawson. Prawdopodobnie tak było w jego kontrakcie, ponieważ w przeciwnym razie [Red Bull] straciłby Lawsona” – powiedział w rozmowie z niemieckim oddziałem Sky Sports Ralf Schumacher.
„VCARB to zespół juniorski. To jest to, co jego kierownictwo zawsze mówiło i popierało »polegamy na młodych kierowcach, na kierowcach pochodzących od nas«. I Właśnie dlatego ma to sens”.
Co więcej, słowa Helmuta Marko również mogą sugerować, że współpraca z Ricciardo dobiegnie końca.
_„Decyzję ogłosimy po Grand Prix Singapuru. W Formule 1 nigdy nie ma gwarancji” – podkreślił Marko.
To właśnie te ostatnie zdanie może sugerować, jaka decyzja zapadnie albo już nawet zapadła. Dni Daniela Ricciardo w Formule 1 wydają się więc być policzone, bo miejsca w innej ekipie raczej nie znajdzie.
„Nie postawiłbym na to mojego domu”
Owszem, dopóki jasna deklaracja nie padnie, tak wciąż Australijczyk jest kierowcą ekipy Visa Cash App RB. Niemniej słowa Ralfa Schumachera wydają się mieć wiele sensu. Daniel Ricciardo zdecydowanie stracił już tę swoją radość ze ścigania, a jego forma pozostawia wiele do życzenia. Poza tym ma już 35 lat – rzecz jasna są starsi, ale z całym szacunkiem dla kierowcy urodzonego w Perth, nie jest on z tej samej ligi co Fernando Alonso czy Lewis Hamilton.
Ricciardo poza tym jest świadomy obecnej sytuacji i nie jest też pewny swojej pozycji. Mimo to chce skupiać się na swojej pracy.
„Jestem świadomy pewnych rozmów i spekulacji na temat reszty sezonu. W tej chwili jednak nie mam co do tego świadomości”.
„Spodziewam się decyzji na przyszły rok. Oczywiście, w tym sporcie zdarzają się szalone rzeczy, ale nie zamierzam też stać tutaj i być zbyt pewny siebie, mówiąc »och tak, tak«. Wierzę, że będę startować, ale oczywiście zobaczymy”.
Na pytanie, czy w ten weekend może ścigać się po raz ostatni, odpowiedział:
„Nie sądzę, ale nie chcę też tutaj stać i być prawnikiem. Wiemy jak działa ten sport, ludzie wcześniej kończyli sezony. Pod pewnymi względami to nic nowego. Nie chcę więc też mówić »och, na 100% postawię na to cały mój dom«. Jestem tu już zbyt długo”.
Co dalej?
Jeśli więc stanie się tak, jak mówił Ralf Schumacher i Daniel Ricciardo pożegna się z Formułą 1, to znajdzie się trochę wyjść awaryjnych, by dalej się ścigał. Zdecydowanie ciekawą opcją są wyścigi długodystansowe – stawka mocno się rozrasta i wielu kierowców obiera właśnie tę drogę.
Australijczyk nie pójdzie natomiast w ślady Romaina Grosjeana, który postanowił spróbować swoich sił w IndyCar. Taką opcję zdecydowanie wyklucza.
A kto wie, może po prostu będzie to już finalny rozbrat ze sportami motorowymi. Farma w Australii to też świetne zajęcie.